czwartek, 12 kwietnia 2018

Przez Górny Śląsk w Wielki Piątek.

Wybierając się do rodziców na Wielkanoc zawsze staram się gdzieś zatrzymać po drodze i zobaczyć coś nowego na górnośląskiej ziemi. Tym razem wsiadłem do samochodu w wielkopiątkowe popołudnie. Bez żadnego planu. Otworzyłem atlas, spojrzałem i stwierdziłem: "Pojadę tędy, zobaczymy co zobaczymy". Zupełny spontan 😉.

Po raz pierwszy na chwilę zatrzymuję się na obrzeżach Krapkowic (Krappitz), gdzie z parkingu mam widok na ciekawą wieżę wodną wybudowaną w okresie Wielkiej Wojny. Trochę przypomina budynki kopalniane z Czarnego Śląska.


Obok, na terenie parku miejskiego, w tym samym czasie wzniesiono sztuczne ruiny. Fakt, wyglądają zbyt ładnie jak na pozostałość po jakimś oryginalnym zamczysku.


Stradunia (niem. Straduna, od 1936 Tiefenburg) leży przy ruchliwej drodze wojewódzkiej. W samym centrum stoi różowy budynek remizy...


...a dokładnie naprzeciwko kościół Najświętszego Serca Pana Jezusa. Wybudowany w międzywojniu w stylu neogotyckim, lecz fasada wieży jest już dziwnie nowoczesna (może to efekt późniejszej przebudowy).



Na placu kościelnym Pomnik Poległych. Po lewej stronie fragmenty oryginalnej konstrukcji zniszczonej po II wojnie światowej. Po prawej ofiary ostatniego konfliktu. Pomnik jest nietypowy, bo z napisami jedynie w języku polskim (mimo, iż wieś ma oficjalne dwujęzyczne nazewnictwo).


W pobliskiej Mechnicy (Mechnitz) świątynia jest starsza, bo z końca XVIII wieku. Na jej teren wchodzi się przez bramę, która pełni również funkcję kaplicy, a krzyż posiada opis zarówno po polsku, jak i niemiecku.




Do kościelnego muru przymocowano kilkanaście dobrze zachowanych starych nagrobków, głównie z 19. stulecia. Tu również występują oba języki. Widać, że wioska w przeszłości była dość wymieszana narodowościowo, jednak w okresie plebiscytu w 1921 roku zdecydowanie zwyciężyła opcja niemiecka.





W przypadku tej miejscowości główna ulica biegnie równolegle do trasy wojewódzkiej, więc omija ją większy ruch.


Na granicy administracyjnej robię zdjęcie czającego się na horyzoncie Anabergu.


Większyce (Wiegschütz, Neumannshöh). Tu warto podjechać pod neogotycki pałac postawiony w 1871 przez wrocławskiego bankiera Marca Heymanna.



Dzisiaj mieści się w nim restauracja, ale spokojnie można pokręcić się po parkingu. Pałac ozdobiony żółtą cegłą ceramiczną jest rzadkim w województwie opolskim przykładem, że jednak osoby prywatne mogą wyremontować i zarabiać na zabytkowym obiekcie.



Przy skrzyżowaniu współczesny Pomnik Poległych.


Regionalną metropolię, czyli Kędzierzyn-Koźle, omijam szerokim łukiem; dosłownie, bo tak biegnie pseudo-obwodnica. Zaglądam jednak do Starego Koźla (Alt Cosel), będącego najprawdopodobniej pierwotną lokacją osady, która dziś tworzy miasto powiatowe.

Tutejszy kościół można określić jako... bezstylowy.


W 1921 roku wraz z okolicznymi budynkami został mocno uszkodzony w czasie tzw. bitwy kędzierzyńskiej. Nie znalazłem informacji, kto wystrzelił 30 pocisków moździerzowych, bo wioskę atakowała zarówno strona niemiecka jak i powstańcza. Natomiast w 1944 Stare Koźle zbombardowali alianci, myląc Odrę z... drogą. Zginęła (tu i w sąsiedniej wiosce) ponad setka mieszkańców.


W świątynię wmurowano ciekawy Pomnik Poległych z opisem miejscowości, gdzie za cesarza zginęli kozielzcy chłopcy: większość we Francji i w Rosji (czyli zapewne również na terenach współczesnej Polski), pojedyncze osoby w Belgii, kilku zmarło w szpitalach.



Upamiętnienie II wojny światowej już tak wzroku nie przyciąga.


Na cmentarzu kilka ceglanych kapliczek.



Za płotem dawna plebania. Jeden z pocisków z 1921 roku ponoć nadal tkwi gdzieś w ścianie.


Bierawa (Birawa, Reigersfeld). I znów staję przy kościele, który wyróżnia się w regionie: pochodzi z okresu renesansu i zdobiony jest sgraffito. Wybudowali go protestanci, później przejęli katolicy.



W środku siedzi już kilka osób zatopionych w modlitwie, ale jeszcze nikomu nie przeszkadzam. W przedsionku umieszczono cztery płyty nagrobne z XVII wieku.



Za Bożym przybytkiem znajduje się boisko, na którym, zamiast pościć, raźnie śmigają dzieciaki. Może będą z nich ludzie?


Podchodzę do głównego skrzyżowania, patrzę w jedną stronę, drugą... Jak to w Wielki Piątek - ruch minimalny, mieszkańców też gdzieś wywiało...



Dziergowice (Oderwalde, do 1931 roku Dziergowic) były polem sporu między gminą, a urzędnikami z Warszawy podczas wystawiania dwujęzycznych tablic. Centrala upierała się, iż przy wjeździe powinna stanąć stara nazwa, bowiem ta nawiązująca do największej śląskiej rzeki to okres hitleryzmu. Nie pierwszy raz urzędnicy mają jakąś swoją wersję historii... Ostatecznie tutaj miejscowi wygrali, w innych miejscach nie zawsze się udawało.


Po raz kolejny kieruję się pod najważniejszy budynek miejscowości: kościół św. Anny w 1906 roku zastąpił drewnianego poprzednika.


Z wcześniejszego okresu pozostała kaplica cmentarna: rok produkcji 1794, rzadka w tym rejonie konstrukcja szkieletowa.


Tłumy wypicowanych ludzi ciągną na nabożeństwo... Jako bajtel zawsze zastanawiałem się, czemu ludzie tak się stroją do kościoła? Odpowiadano mi, iż to z powodu szacunku dla pana Boga, jednak od małego podejrzewałem, że przyczyna może być znacznie bardziej przyziemna...

Obrzucany zdziwionymi spojrzeniami fotografuję Pomnik Poległych. Ten także jest nieszablonowy, bowiem obok nazwisk umieszczono również ulice, na jakich zmarli mieszkali, w dodatku nazewnictwo jest przedwojenne: Brzozowa - Birkenwald, Turska - Wallendorferstrasse, Wodna - Bachstrasse, Sienkiewicza - Hindenburgstrasse itp..


Kawałek dalej mogiła zbiorowa powstańców śląskich. Jak wiele tego typu została za PRL-u wpisana na listę zabytków, choć pomniki dotyczące Wielkiej Wojny (takowy także tutaj jest, na dwóch dolnych zdjęciach) znajdują się na niej bardzo rzadko. Z estetycznego punktu widzenia miejsce pochówku propolskich bojowników to normalny grób, nic w nim nadzwyczajnego i zabytkowego.




Przekraczam granicę pomiędzy województwami, czyli według geograficznych analfabetów dopiero teraz wjeżdżam na teren Śląska 😛. Dzień powoli się kończy, więc pora sprężyć się ze zwiedzaniem.

Kuźnia Raciborska (Ratiborhammer) to nieduże miasto, o którym przez chwilę stało się głośno w całej Polsce podczas katastrofalnych pożarów lasów w 1992 roku. Do dziś pamiętam jak w czasie rodzinnej imprezy (to była sobota albo niedziela) wybiegliśmy przed dom obserwować rzędy jadących w tym kierunku wozów strażackich.


W akcji gaśniczej brało udział 10 tysięcy osób, a żywioł zabrał ze sobą 3 życia (w tym dwóch strażaków). O tym wydarzeniu przypomina tablica przykręcona do Pomnika Zwycięstwa z 1970 roku.


Socjalistyczna konstrukcja z niesztandarowym hasłem (Walka, Praca, Nauka - co ma piernik do wiatraka?) przetrwa szał "dekomunizacyjny", ale i tak katowicki IPN musiał się przyczepić sugerując pewne "poprawki". No cóż, lepsze to niż zburzenie, jak w innych miejscach.



Na tyłach wybudowano amfiteatr, dzisiaj mocno zaniedbany i służący młodzieży jako miejsce imprez. Mijająca mnie grupka chłopaków dziwi się, że ktoś fotografuje tą okolicę i chyba będąc w szoku mówi mi "dzień dobry" (ewentualnie sprawdzali mój akcent 😛).


Raciborskokuźniczy kościół to ponownie neogotyk. Tak jak w Oderwalde zastąpił drewnianą świątynię, o czym informuje tablica na Pomniku Poległych. Uff, sporo tych obiektów dziś "zaliczyłem".



Do tego pomnika też IPN się dopieprzył. Nie spodobał mu się wieńczący go krzyż i tablica w języku niemieckim, ponieważ nie ma wiarygodnych źródeł, czy rzeczywiście zginęło tyle i tyle osób i czy na pewno w Rosji... Tak choćby na polskich pomnikach takie detale pisowskiej agendzie przeszkadzały...



W Rudach (Raciborskich, Gross Rauden) turystów przyciąga cysterski klasztor wraz z sanktuarium. Już kiedyś zwiedzałem go dokładnie, a dzisiaj i tak w środku tłumy, więc ograniczam się do jednego zdjęcia.


Inną, zapewne ciekawszą atrakcją, jest zabytkowa kolejka wąskotorowa, zachowany fragment dawnego systemu Górnośląskich Kolei Wąskotorowych. Zbudowano ją w latach 1899-1900. Przy drodze do Rybnika znajduje się opuszczona (ale nadal używana podczas weekendowych kursów) stacja Paproć (Paprotsch, Farnkolonie). Budynek stacyjny kilka lat temu jeszcze był zamieszkały.




Na samiusieńki koniec opłotki Rybnika. Stodoły (Stodoll, Hochlinden). Po podziale Śląska w latach 1922-1939 wioska była ostatnią po niemieckiej stronie. Granicę polsko-niemiecką wytyczano często w bardzo idiotyczny sposób, dzieląc wioski, dworce, zakłady przemysłowe itp..

Przy długim budynku uwagę przyciąga drewniana budka strażnicza. W tym miejscu znajdował się niemiecki Zollhaus, natomiast przejście graniczne położone było kawałek dalej na południe, w miejscu, gdzie dzisiaj szumią wody Zalewu Rybnickiego.



31 sierpnia 1939 roku urząd celny napadła grupa osób w polskich mundurach i po krótkiej wymianie ognia został on zajęty. Była to jedna z hitlerowskich prowokacji granicznych w ramach akcji Himmler, mająca służyć jako pretekst do wypowiedzenia Polsce wojny na użytek społeczności międzynarodowej.

W styczniu 1945 roku Stodoły zdobyła Armia Czerwona. Aby pomścić kilku swoich zabitych żołnierzy bestialsko zamordowali pięciu przypadkowych mieszkańców w piwnicach Zollhausu.


Wielkopiątkowa noc coraz bliżej, a ja przy zamknięciu dnia uwieczniam Elektrownię Rybnik, którą obserwowałem także wiosną ubiegłego roku, gdy kręciłem się po Gzelu.


2 komentarze:

  1. Sporo tych miejscowości zaliczyłeś po drodze. Podobny, trochę większy kościółek cmentarny o szachulcowej konstrukcji znajduje się w Głogówku.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O, warto zapamiętać. Ostatnio byłem w Głogówku (m.in. w związku z pomnikiem do usunięcia), ale nawet o takim kościołku nie wiedziałem.
      Pozdrawiam.

      Usuń