piątek, 31 października 2014

Tirana i okolice


Tirana, stolica Albanii. Miasto, delikatnie mówiąc, niepolecane przez turystów. Bo brzydkie, chaotyczne, nic w nim ciekawego... Pora była zweryfikować te opinie, tym bardziej, że będzie to takie podsumowanie przed opuszczeniem kraju. 

Miasto jest młode, za rok założenia przyjmuje się 1614, choć już wcześniej znajdowała się tutaj m.in. twierdza. Praktycznie aż do XX wieku nie miało większego znaczenia, było zakurzoną, senną wiochą. W 1920 niespodziewanie dla siebie samej stało się stolicą młodego państwa - położone w centrum kraju, nie leżało w żadnej ze stref wpływów klanowych idealnie nadawało się jako miejsce najbardziej neutralne. 

Za króla Zoga miasto zaczęło nabierać stołecznych i europejskich kształtów - powstało wówczas sporo budynków wybudowanych przez Włochów. W okresie komunistycznym stanęły monumentalne socrealistyczne gmachy i szpetne bloki, które dominują w dzisiejszym krajobrazie. A od 1991 roku trwa szał budowania nowego... 

Zaklepałem miejsce w hostelu, jednym z tańszych. Najpierw jednak musiałem udać się do innego, gdzie jest recepcja. Pan poinformował nas, że za chwilę zjawi się jego ojciec, który pokieruje nas na miejsce do "hostelu właściwego". Ojciec rzeczywiście się zjawił i kierował nas mieszaniną albańsko-rosyjską :D Hostel to normalny dom (z malutkimi łazienkami i "balkonem" na ścianę :D ), teraz przebudowany dla turystów, położony wśród niezwykle wąskich uliczek - jeszcze w takiej ciasnocie nie manewrowałem samochodem. 
 
 

Główny plac miasta to, jakże by inaczej, plac Skanderberga z pomnikiem wojownika na środku. 


Dla porównania - tak plac wyglądał w latach 80., widoczne są zwłaszcza korki samochodowe ;) 

 
(fot. Wikimedia Commons) 

Plac otaczają budynki rządowe, zaprojektowane przez Włochów w latach 30. XX wieku, można się więc poczuć jak w Italii... 

Dla kontrastu - bo to hasło-klucz dla stolicy - w tle najwyższy budynek Tirany - TID Center. 


Jest też Muzeum Narodowe (słynna mozaika niestety w remoncie) i Pałac Kultury, którego budowę symbolicznie rozpoczął Chruszczow w 1959 roku. 
 

Po tym gdy Hodża poparł Chińczyków w ich konflikcie z Sowietami Albańczycy budynek dokończyli sami. Według legendy miał on być podobny do warszawskiego PKiN-u, lecz Albanii nie było na to już stać - to chyba tylko plotka - ani gabaryty ani kształt nie przypomina dolnej części konstrukcji z Warszawy. 

Przy placu stoi najważniejszy zabytek miasta - meczet Ethem Beya z 1823 roku. 
 

Jako zabytek kultury uniknął zniszczenia w okresie ateizacji, nawet nie przerobiono go na jakiś magazyn. Był jedyną w kraju czynną świątynią - tyle, że jedynie dla cudzoziemskich dyplomatów. Ot, taki drobiazg ;) 

Pan spod drzwi nie jest zbyt miły - najpierw na mnie się drze, że źle postawiłem klapki (niestety, nie zrozumiałem jego albańskiego warczenia i gestykulacji gdzie miałem je dać), a potem przepędza Teresę na żeński balkonik. W porównaniu z choćby Beratem to mało sympatycznie... Ale w środku ciekawie - piękne freski i zdobienia. 
 
 

Obok meczetu stoi wieża zegarowa, obowiązkowe wyposażenie każdego miasta Imperium Osmańskiego. Obecny czas odmierza chiński zegar z 1970 roku (przedtem był zwykły dzwon, czasomierz niemiecki i skradziony z kościoła). 
 

Nieco dalej od placu stoi nowa cerkiew prawosławna, podobno trzecia pod względem wielkości w Europie (też mi się to nie bardzo widzi). Stoi w miejscu starej, zburzonej w latach 60. 
 

Za mocno zanieczyszczoną rzeką Lanë stoi... piramida. 
 

Wybudował ją Hodża jako swoje mauzoleum, za, bagatela, 700 mln dolarów. Trzy lata po jego śmierci, w 1988 roku, utworzono w niej muzeum mu poświęcone. 

 
 


Po upadku komunizmu muzeum zamknięto (a szkoda - jaka to byłaby dzisiaj atrakcja), więc wódz nigdy w mauzoleum nie spoczął. Od tego czasu niszczeje i nie bardzo wiadomo co z nim zrobić... 
 

Akurat wewnątrz była jakaś dziwna wystawa sztuki nowoczesnej, więc udało nam się wejść do środka. 
 
 

Kawałek dalej zaczynała się pilnie strzeżona dzielnica rządowa. Mieszkało w niej aż 15 rodzin, sama góra partyjna, więc od reszty obywateli odgradzał ich m.in. bunkier. 
 

Willa, w której mieszkał Enver Hodża, nie jest dzisiaj żadnym luksusem, ale wtedy to przeciętny Albańczyk mógł o takiej co najwyżej pomarzyć w kapitalistycznym śnie. 
 

Od placu Skanderberga do placu Matki Teresy prowadzi szeroki bulwar. 
 

Ruch, nawet jak na niedzielę, jest minimalny. 

Przy bulwarze stoją kolejne budynki rządowe, zaprojektowane przez Włochów (bulwar nosił wtedy imię Mussoliniego)... 
 

...i te już z okresu późniejszego, jak siedziba prezydenta, a w przeszłości ambasada ZSRR. 
 

Jest też niszczejący hotel Dajti, wybudowany przez Makaroniarzy już w okresie ich okupacji. Tutaj nocowali dyplomaci i delegacje zagraniczne, dla turystów był dostępny hotel Tirana na placu Skanderberga. 
 

Inną legendą związaną z Tiraną jest ta, że to jedyna stolica w Europie, gdzie nie ma McDonalda. Nie jest to prawda, gdyż takich lokali nie ma choćby w Podgoricy, Skopje czy Prisztinie (zakładając, że to stolica, a nie serbskie miasto), faktem jest natomiast że tutaj także nie. Zamiast niego mamy Kolonata ;) 
 

Niedaleko piramidy jest inny zabytek, Most Grabarzy z XVIII wieku. Kiedyś stał nad rzeką Laną, po jej regulacji stoi nad trawnikiem. 
 

Po sąsiedzku zaglądamy do restauracji o znajomej nazwie Szwejk ;) 
 

Są rysunki znane z Haszka... 
 

...choć zapewne Albańczykom niewiele to mówi. Ludzi tu multum, jedzenie tanie i smaczne, a wyrabiane na miejscu piwo kosztuje ledwie 100 leków ;) 
 

Po zmroku idę ze statywem na kilka nocnych ujęć placu Skanderberga. 
Po lewej Hotel Tirana, obecnie przebudowany i prowadzony bodajże przez Włochów. 


 

Rano z kolei udaję się na deptak, gdzie w ciągu dnia działają sklepiki dla turystów i restauracje. 
 

Nie udaje mi się dostać do dawnej rezydencji króla Zoga, fotografuję więc pozostałości tirańskiego zamku (nazywanego fortecą Justyniana, który zapewne nie miał z nią nic wspólnego)... 
 

...i parlamentu, zapytawszy uprzednio strażnika o zgodę, którą był szeroki uśmiech :) 
 

Cóż więc można rzec o Tiranie? Na pewno warto tutaj zajrzeć choć na jedną noc i udać się do jakiegoś lokalu, gdzie chadzają miejscowi. Jest też kilka zabytków, o niektórych doczytałem dopiero po powrocie. Centrum nie jest też aż tak brzydkie, jak straszą - nie ma m.in. tego, co mnie najbardziej drażni w polskich miastach - paskudnych, wielkich i małych reklam, wiszących wszędzie! Jest za to połączenie włoskiego renesansu z bałkańskim chaosem i kontrasty, kontrasty, kontrasty... Niezaprzeczalny jest też atut, że Tirana jest względnie tania, zwłaszcza stołowanie się i rajd po knajpach nie zrujnuje portfela (oczywiście pod warunkiem, że nie będziemy się pchać do miejsc dla cudzoziemców). 

 
 
 
 

Wyjeżdżając kierujemy się na Elbasan, na autostradę, która istnieje głównie na mapie, choć w niektórych miejscach bramki już stoją, nawet działają znaki ;) 
 
 

Chciałem się zatrzymać w Elbasanie, bo jest w nim kilka zabytków, ale połowa miasta jest rozkopana, a w drugiej potężny korek i brak wolnych miejsc do parkowania. Olewamy więc miejscowość, choć na obwodnicy mijam przypadkowo meczet z XVI wieku, niedawno odnowiony przez Turcję. 
 

Symboliczna scena z koniem trojańskim w tle ;) 
 

Za Elbasanem równie przypadkowo widzę kamienny turecki most (poszukiwania kolejnego nie przynoszą sukcesu)... 
 

...oraz funduję kąpiel samochodowi w jednej z tysięcy małych myjni - tak czysty to jeszcze nigdy nie był :D 
 

Do granicy jedziemy fajną drogą doliną Shkumbini. 
 

W pewnym momencie następuje seria zakrętów i pojawia się widok na Jezioro Ochrydzkie z Macedonią w tle. Pięknie! 
 
 

Albania powitała nas wozem z sianem, a żegna stadem kóz ;) 
 

Jak można podsumować Albanię? Warto się spieszyć, tak szybko się zmienia... Z jednej strony na plus, bo dzięki drogom można w wiele miejsc dojechać normalnym wozem nie niszcząc go. Z drugiej - widać, że w wielu miejscach już teraz turystów jest za dużo, a każdy kawałek zabudowany. Dotyczy to jednak głównie Sarandy (w mniejszym stopniu Ksamil), Wlory i okolic, Durres, czyli wielkich miast i kurortów. Ludzi nadal są szalenie sympatyczni i pomocni. Do tego piękne krajobrazy i wiele zabytków. No i nadal niskie ceny, nie ma co porównywać do Chorwacji czy Czarnogóry, do których z niewiadomych powodów wszyscy się pchają. 

Jadąc tutaj Teresa miała pewne obawy odnośnie reakcji męskiej części społeczeństwa - naturalne blondynki potrafią w niektórych krajach muzułmańskich wzbudzać duże zainteresowanie. Tak było m.in. wśród macedońskich Albańczyków. Jednak Albańczycy z Macedonii i Kosowa, a Albańczycy z Albanii to jakby inny naród - przede wszystkim znacznie bardziej świecki i tolerancyjny. Wydaje się bardziej świecki niż rozmodlona Polska. Kobiet w chustach jest więcej w Berlinie czy Wiedniu niż w Tiranie... Zresztą to ja budziłem większą sensację - okazało się, że długowłosy, zarośnięty facet w kapeluszu, z koralikami, rozchełstaną kwiatową koszulą i swetrem na wierzchu jest większą atrakcją niż blondynka ;) Kilka osób prawie wpadło pod auto albo zleciało ze schodów ;) 


3 komentarze:

  1. Widzę, że zrobiłeś kółeczko w odwrotnym kierunku. Na przyszłość polecam jeszcze kanion rzeki Lengaricë z obowiązkowymi kąpielami w ciepłych źródłach. ;-)
    http://www.eryniawtrasie.eu/6977

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za namiar :) Wszystkiego naraz nie można zwiedzić ;)

      Usuń
  2. Relacja z wypadu do Tirany naprawdę ciekawa. Osobiście też lubię fotografować parki, a Meczety to obowiązek sfotografować. Na https://balkany.pl/ czytałam o atrakcjach w Tiranie i w tym roku się tam wybieramy. Na pewno zwiedzmy Meczet Ethem Beya, a dalej się zastanowimy, bo raczej preferujemy spontaniczne rozwiązania.

    OdpowiedzUsuń