Po definitywnym pożegnaniu Morza Jońskiego i, poza jednym spojrzeniem, Adriatyku, bierzemy na cel dwa wspaniałe albańskie miasta wpisane na listę UNESCO. Najpierw trzeba jednak znowu przejechać przez góry...
To również miasto rodzinne Envera Hodży - dzisiaj jego dom jest Muzeum Etnograficznym.
Hodża jawi się dzisiaj jako szalony dyktator, pomysłodawca odcięcia Albanii od świata, bezsensownych inwestycji typu tysiące bunkrów, twórca pierwszego (i chyba jak na razie jedynego) kraju ateistycznego na świecie. Ale nic nie jest czarno-białe.
Fakt, wymordował część kleru, resztę prześladował, zburzył większość świątyń. Ale dzisiaj społeczeństwo albańskie jest świeckie, nie ma problemu islamskiego fundamentalizmu, a kobietę w chuście łatwiej spotkać w Berlinie czy Wiedniu niż w Tiranie. Żadna hierarchia kościelna nie nakazuje albańskiemu rządowi co ma uchwalać i jak ma żyć ogół obywateli - pod tym względem Albańczycy są wolni.
W czasie jego rządów zlikwidowano analfabetyzm, który na wsiach wynosił w 1939 roku ponad 90%. Założył pierwszy w kraju uniwersytet. Zelektryfikowano cały kraj (jako pierwszy na globie), nawet w małych mieścinach pojawiły się ośrodki zdrowia i lekarze, było ich w przeliczeniu więcej niż w zachodniej Europie.
Pokonano malarię, odwieczny problem tych rejonów.
Społeczeństwo, które przedtem dzieliło się na klany, zaczęto wychowywać w duchu jednego narodu. Wymuszono zaprzestanie stosowania krwawej zemsty (Gjakmarrja), która potrafiła pochłonąć kilkanaście procent mężczyzn pokolenia. Kobiety, które według średniowiecznego i obowiązującego do XX wieku kodeksu, były workiem, przebywającym w domu mężczyzny włączyły się do życia publicznego i społecznego.
Tak więc prócz zamordyzmu rządy Hodży przyniosły Albanii awans społeczny i gospodarczy, jakiego nie miała nigdy w swojej historii. Pytanie, jak Albania by się rozwinęła, gdyby rządził nią inny watażka albo miała demokratyczne rządy?
Symboliczna scena - pod dom Hodży podjeżdża kawalkada taksówek - same Mercedesy koloru szarego
Nad miastem góruje oczywiście twierdza - powstała w średniowieczu, a przebudował ją tradycyjnie Ali Pasza z Tepeleny. W okresie króla Zoga i komunizmu była więzieniem politycznym, dzisiaj zaprasza turystów swoimi ciemnymi i wilgotnymi korytarzami.
Idę tam sam, bo Teresa dzień wcześniej zrobiła sobie kuku w morzu - groziła nawet wizyta w szpitalu, skończyło się na ketanolu, dużej ilości alkoholu dla mnie i porannym budzeniem aptekarki.
W twierdzy jest wystawa broni, głównie włoskich dział z okresu II wojny światowej.
W sumie nic specjalnego, najciekawszy jest włoski czołg lekki L6/40 - zapewne nie zdążył uciec, gdy do miasta wkroczyli partyzanci.
Z murów pięknie widać miasto - m.in. jedyny meczet, pozostałe 12 zostało zburzonych.
Na trawniku stoją resztki "samolotu szpiegowskiego" - imperialiści mieli szpiegować Albańczyków i zostali przez nich zmuszeni do lądowania. Co za sukces!
W rzeczywistości to samolot szkolno-treningowy Lockheed T-33 Shooting Star, który w 1957 lądował w Albanii z powodu usterki. Pilot szybko wrócił do domu, lecz samolot stał się symbolem potęgi reżimu. Dzisiaj z roku na rok coraz bardziej niszczeje.
Kawałek dalej duży plac z estradą oraz turecka wieża widokowa.
No i oczywiście widoki na okolicę
Pod twierdzą ciągną się bunkry z czasów zimnowojennych, ale wejście jest przegrodzone kratą.
W mieście ma siedzibę grecki konsulat - mieszka tutaj grecka mniejszość, a Grecy kilkukrotnie postulowali przyłączenie miasta do siebie. W czasie II wojny światowej, odpierając atak włoski z terenów Albanii, zajęli miasto, ale zostali później przepędzeni przez połączone siły niemiecko-włoskie.
Jedziemy dalej wzdłuż doliny Wjosy - przy Tepelenie można podziwiać szeroki brzeg rzeki.
Brzegi łączy most wybudowany przez Alego Paszę, dzisiaj kładka dla pieszych. Nad nim wznosi się twierdza Paszy.
Powoli zmienia się krajobraz, coraz więcej zieleni...
Ponieważ padła mi żarówka z przodu wozu, zajeżdżam do przypadkowego warsztatu - oczywiście specjalizują się w w mercedesach, ale i do forda zajrzą. Zajmuje im to trochę czasu - w międzyczasie panowie proponują piwo, wodę albo żeby z nimi zagrać w domino
Gadamy trochę łamanym angielskim - pytają się jaka pogoda w Polsce. Odpowiadam, że ponoć leje, na co wszyscy wybuchamy głośnym śmiechem
Żarówka wymieniona, nikt nie chce nawet leka, więc można jechać do drugiego sławnego miasta...
To nie jest domino tylko tryktrak. W Gruzji mówią na to "nardi". A Gjirokastrę też bardzo mile wspominam. Co do "zachustczonych" niewiast - spotkałam takie dopiero za Szkodrą, tuż przy granicy z Czarnogórą. Co ciekawe, starsze kobiety były o wiele bardziej odkryte od młodszych. Pozdrawiam, E.
OdpowiedzUsuńStarsze kobiety jeszcze pewno tkwią w klimatach państwowego ateizmu, a młodsze pokolenie się islamizuje...
UsuńNiestety jest to prawdopodobne.
OdpowiedzUsuń