czwartek, 23 lipca 2015

Szwecja południowa - polowanie na zakupy, Dzieci z Bullerbyn i PN Norra Kvill

Po opuszczeniu Olandii zjeżdżamy do Kalmaru, jednak tym razem nie na zwiedzanie, lecz zakupy. Zrobienie ich w Szwecji często staje się prawdziwą sztuką! Są tu oczywiście hipermarkety, markety i dyskonty, ale najczęściej tak poukrywane, jakby korzystanie z nich było czymś wstydliwym.

Najtrudniej znaleźć rzeczywiście hipermarket - są głównie na dalekich (!) przedmieściach i nie-miejscowy często w ogóle ich nie zauważa... Wyposażone są bardzo dobrze i działają przez 7 dni w tygodniu. Supermarkety i dyskonty są w miastach, lecz z reguły na jakiś osiedlach, otoczone ze wszystkich stron zabudową. Wybór w nich bywa skromny, jak w Biedronkach kilka lat temu... Natomiast w centrach miast to w ogóle ciężko coś kupić, poza drogimi odpowiednikami Żabek... Jestem zdecydowanym przeciwnikiem wciskania blaszanych dyskontów co pół kilometra, lecz zdarzało nam się krążyć pół godziny po mieście i nie znajdowaliśmy niczego, gdzie można zrobić rozsądne zakupy! Ciekawe jak zatem Szwedzi to robią? Jadą raz na tydzień/miesiąc do wielkiego hipermarketu? Czy po każdą pierdołę biegają na osiedle i tak kilka razy w ciągu dnia do różnych sklepów, bo w jednym miejscu ciężko to znaleźć?

W Kalmarze przypadkowo trafiamy przy rondzie na Netto - widać niemiecka sieć rozrasta się także w Skandynawii 😀. W środku szału nie ma - na szczęście mamy tylko kupić coś do jedzenia i picia na najbliższe dwa dni, a nie towary, które chcielibyśmy przywieźć jako "typowe szwedzkie produkty". Cenowo - wiadomo, że to Szwecja, lecz można przeżyć i na pewno jest to lepszy pomysł, niż tachanie całej lodówki z Polski... Przed wejściem częsty obrazek - żebrak/żebraczka, mniej lub bardziej namolny, o karnacji nie pozwalającej wątpić że jego rodzice na pewno nie pochodzili z terenów takich jak Götaland, Svealand czy Norrland (trzy tradycyjne szwedzkie krainy historyczne).

Uzupełniwszy zapasy ruszamy przed siebie - dziś trochę jeżdżenia przed nami. Początkowo posuwamy się wzdłuż wybrzeża, ale morza już nie widać - znika nam na najbliższe dwa dni. Potem odbijamy wgłąb lądu - drogi stają się bardziej monotonne, bo jakieś 80% krajobrazu stanowi las.


Nie znaczy jednak, że jazda jest nudna - tak naprawdę bardzo fajnie się jedzie w zielonej przestrzeni, oczy odpoczywają, mózg też 😛. Co jakiś czas spotykamy najpowszechniejszą w tych regionach formę osadnictwa - rozrzucone, pojedyncze gospodarstwa.


Niemal każdy z takich domków obity jest drewnem i zazwyczaj pomalowany na czerwono. To niesamowite, ale na szwedzkiej wsi praktycznie nie widać paskudnych i bezpłciowych klocków z cegły, cały kraj ma bardzo podobny styl budowania i tworzy to jedną, spójną całość. Oczywiście domki się różnią od siebie wielkością, wysokością i ogólnie sylwetką, lecz czy to stodoła, czy garaż czy obiekt jednorodzinny - wszystko do siebie pasuje!


W jednym z lasów widzę znak o "ciekawych miejscu" kierującym w leśną ścieżkę... akurat robię krótki postój, więc włażę w krzaki i po stu metrach wchodzę do "leśnego kościoła".


Niezłe miejsce na potencjalny biwak 😀.

Po kilku godzinach dojeżdżamy w okolice Vimmerby - miejscem związanym z Astrid Lindgren. W mieście działa park rozrywki w klimatach jej książek, jednak niezbyt nas to interesuje, więc nie zaglądamy, tylko jedziemy bezpośrednio do Bullerbyn 😁.


(Bilet z drogiego parkingu, obsługiwanego, a jakże, przez dzieci 😉)

Wioska (właściwie ciężko to nawet nazwać wioską) Sevedstorp to książkowe Bullerbyn. Aktorka spędziła tutaj kilka lat swojego dzieciństwa i tam umieściła akcję swoich trzech książek, zmieniając jedynie nazwę.

Zagrody Północna, Środkowa i Zachodnia nadal stoją.




Trochę inaczej to sobie wyobrażałem, ale w książkach nie było obrazków 😉. Przede wszystkim sądziłem, że domy są bardziej od siebie oddalone, a te stoją niemal jeden przy drugim. A gdzie jeziora, góry z Ręką Trupa, Złamany Ryjek czy Grzmiąca Jama? 😛 O łące złego szewca nie wspominając!

Nie zabawiamy w Bullerbyn długo, gdyż do domów wejść nie można (są normalnie zamieszkałe, do 1985 roku w jednym z nich nadal mieszkali potomkowie Erikksonów - rodziny Astrid), a na stołowanie się w restauracji urządzonej w wielkiej stodole zwyczajnie nas nie stać.

Postanawiamy się trochę pogimnastykować w maleńkim Parku Narodowym - Norra Kvill. Chroni on zachowany fragment puszczy pierwotnej nie zniszczonej działaniem człowieka oraz oszczędzonej przez pożary od co najmniej 150 lat.


Od razu zwraca uwagę duża ilość wielkich kamieni, rumowisk skalnych i tym podobnych - tak kiedyś wyglądało wiele lasów w Szwecji, lecz w kolejnych wiekach ludność wyciągała te głazy i używała do budowy domów albo do tajemniczych konstrukcji typu Ales Stenar.

Szlak w parku jest tylko jeden, choć z kilkoma odnogami. Wszystkie prowadzą wokół dwóch jezior. Mniejsze z nich wygląda ponuro, bo niebo jest zaciągnięte chmurami (od samego rana, z wyjątkiem krótkich chwil, gdy byliśmy na zamku w Olandii). W wodzie pływają nenufary.


Za jeziorkiem miał być punkt widokowy, oddalony o kilkaset metrów - idziemy jednak wyjątkowo długo i nic się nie pojawia... Wyobrażam sobie, że występujemy w jakimś horrorze, gdzie wiedźma rzuciła urok na las i tak naprawdę nigdy już stąd nie wyjdziemy i będziemy krążyć w kółko dopóki nas nie zamorduje. A nenufary zmienią swój kolor z białego na czerwony.


Na szczęście pojawia się słońce, wiedźma gdzieś znika, jest nawet jakaś skała która od biedy może być tym punktem (nijak to się jednak nie zgadza z mapą).


Z drugiej strony skał ostre zejście zabezpieczone liną. 


W Polsce raczej nikt by takiego czegoś nie dawał w tym miejscu, ale po deszczu to muszą się odbywać tu niezłe tańce...


Przy drugim jeziorku słychać jakieś głosy - może to turyści, a może coś innego, bo jezioro nazywane jest "zaczarowanym", a cały las powszechnie uznawany za dom trolli i gnomów...




Kilku turystów rzeczywiście spotykamy na leśnym parkingu. Od strony technicznej PN jest bardzo dobrze przygotowany - oprócz oczywistości typu ławeczki czy mapa postawiono wypasioną toaletę...


...oraz miejsce odpoczynkowe, gdzie można rozpalić ognisko. Przygotowano dla turystów drewno i wodę do gaszenia 😀.


Do parku prowadzi leśna ale bardzo szeroka droga.


Następne "normalne" szosy są już asfaltowe - ale często bez numerów, z minimalnym ruchem i mocno kręte.


Wieczór znowu jest ładniejszy niż poranek (to w Skandynawii częste zjawisko), więc co chwilę zatrzymuję się, aby sfotografować zagubione wśród pól przysiółki.



No właśnie, wśród pól, ponieważ z zalesionej Smalandii przejechaliśmy do Östergötlandu, gdzie proporcje w krajobrazie się zmieniły. Trochę pokrzyżowało nam to wieczorne plany; zamierzaliśmy spać na dziko w pobliżu miasta Vadstena. Ale akurat okazało się, że za bardzo nie ma gdzie rozbić namiotu - wszędzie pola! Zniknęły boczne polanki i nieużytki, dominuje złoty kolor zbóż... nawet przespać się w samochodzie byłoby ciężko, gdyż parkingi to kawałek asfaltu tuż przy drodze.

Ostatecznie lądujemy na kempingu pod Vadsteną - ponieważ przyjechaliśmy na plac około 21.30 to płacimy tylko za quick-stop - szybki nocleg, czyli o ponad 1/3 taniej niż normalnie. Kemping jest ładnie położony nad jeziorem Wetter (Vättern), drugim największym w kraju. Możemy więc obejrzeć zachód słońca.



Widać, że jesteśmy już bardziej na północ, bo po godzinie 12-tej w nocy niebo wyglądało tak.


4 komentarze:

  1. Lecisz z tematem że aż trudno nadążyć ;)
    Ciekawy wpis, bo oprócz atrakcji skupia się na rzeczach przyziemnych i bardzo praktycznych dla przeciętnego turysty (zaopatrzenie). Zawsze to lepiej zdobyć podobne informacje przed wyjazdem, ażeby na miejscu nie okazać się ofiarą losu ;)

    P.S. Norra Kvill bardzo fajny. Czuć klimat :)

    OdpowiedzUsuń
  2. staram się być na bieżąco, stąd wysyp wpisów, bo inaczej będę o tym klepał do jesieni albo i dłużej ;)

    OdpowiedzUsuń
  3. otóż uściślę kwestie zakupów w Szwecji - tak zgadza sie Szwedzi robią zakupy na dłuższy czas np. tydzień - a co do sklepów może na pierwszy raz wydaje sie ze sa delikatnie "poukrywane" jednakże jak pobędzie sie w Szwecji dłużej jakoś nie ma sie problemu z ich odnalezieniem. Warto wspomnieć - bo może wyglądać to tak ze w Skandynawii nie ma sklepów otóż są i jest ich odpowiednia ilość i zrobienie zakupów nie sprawia jakiś problemów :) :p

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. piszę z perspektywy turysty - a z niej wielokrotnie był kłopot trafić do jakiegoś większego marketu. Najczęściej kończyło się to jeżdżeniem z jednego końca miejscowości na drugą, aż w końcu trafiło się na coś... człowiek chyba za bardzo jest przyzwyczajony do centrów handlowych przy przelotówkach

      Usuń