sobota, 17 września 2016

Siedmiogrodzkie zamki - Râșnov, Fogarasz i Câlnic

Zimny poranek na kempingu pod Râșnovem rychło zaczął się zmieniać w ciepły, słoneczny dzień - czyli tak jak niemal przez cały tydzień naszego wyjazdu. Nie wszędzie tak było; z rozmowy ze spotkanymi po sąsiedzku Polakami wynikało, że w ostatnich dniach w okolicy potrafiło mocno lać i występowały burze. Mieliśmy więc szczęście z pogodą.


Pierwotnym planem na niedzielę (przy okazji stuknęła połowa wyjazdu) miało być zwiedzanie Curtea de Argeș i przejazd Trasą Transfogaraską. Zajęłoby to jednak wiele godzin i istniała duża szansa, że znów noclegu będziemy szukać zmęczeni po ciemku; uznałem więc, że nie ma sensu się tak gonić i lepiej wprowadzić w życie plan awaryjny, krótszy, ale też atrakcyjny turystycznie . Transfogaraska nie zając, nie ucieknie...

Wyjeżdżając z doliny mieszczącej kemping mamy rozległe widoki na okoliczne góry: są wapienne Piatra Craiului...


...a bliżej Bucegi. To pasmo górskie udało mi się odwiedzić podczas pierwszej wizyty w Rumunii w 2009 roku.


Po przeciwnej stronie drogi widok równie interesujący.


Râșnov (Rosenau, Barcarozsnyó) jest liczącym kilkanaście tysięcy mieszkańców miastem w sercu regionu znanego jako Burzenland. Od pozostałego Siedmiogrodu odróżniały go stosunki etniczne - zamieszkiwany był on głównie przez Sasów siedmiogrodzkich, a Węgrzy nie byli najliczniejszą grupą narodowościową. Obecnie to już przeszłość, gdyż zdecydowana większość Niemców po upadku komunizmu wróciła na tereny skąd wieki temu przyjechali ich przodkowie.

Pozostało po nich jednak wiele pamiątek, w tym charakterystyczna zabudowa.



Przy niewielkim rynku stoi gotycki kościół ewangelicki z XIV wieku. To charakterystyczna cecha siedmiogrodzkich miejscowości: świątynia mniejszości znajduje się w centrum i praktycznie nie jest używana, natomiast cerkwie musiano wybudować gdzieś na uboczu. Bardzo rzadko się jednak zdarzało, aby kościoły poniemieckie lub powęgierskie były przejmowane przez Rumunów.


Największą atrakcją jest zamek chłopski. Widoczny z daleka, w nocy podświetlony, z napisem a'la Hollywood. Taki sam jest w Braszowie. Napis, nie zamek.


Można do niego dostać się kolejką, ale nogi mamy zdrowe, więc wchodzimy piechotką zygzakowatymi schodkami oszczędzając 10 lei. To prawie tyle ile bilet wstępu na zamek, który jest o dwa leje droższy.


Obchodzimy mury mijając turystów. Jeszcze nas nie zadeptali.



Dopiero przed główną bramą zderzamy się z prawdziwym tłumem, ale trudno się dziwić: od tej strony można podjechać samochodem albo kolejką turystyczną, twierdza jest popularna, a dodatkowo swoje robi też długi weekend (w Rumunii 15 sierpnia także jest świętem i to podwójnym: Zaśnięcia MB i wojska). Na szczęście kolejka do kasy idzie szybko, drażnią tylko faceci, którzy nawet w niej muszą kopcić jakieś śmierdzące papierosy. Tutaj nadal pali się wszędzie i wszystko .

Zamek wybudowali Krzyżacy na początku XIII wieku. Sprowadził ich tu król węgierski w celu ochrony przed koczowniczymi plemionami. Rycerze zakonni robili dokładnie to samo co później w Prusach - budowali zamki, zakładali miasta, osiedlali nową ludność z Rzeszy i rychło spróbowali wybić się na niezależność. W odróżnieniu od terenów nad Bałtykiem węgierski monarcha zdołał ich wygnać w 1225 roku, a rok później Konrad Mazowiecki zaprosił do siebie. Co było dalej wszyscy wiemy...


Opuszczony zamek przejęły okoliczne saskie gminy. Sytuacja była to wyjątkowa, gdyż zazwyczaj zamki są siedzibami szlacheckimi, a tu znalazł się w rękach mieszczan i chłopów, którzy chronili się w nim w razie niebezpieczeństwa. Zamków chłopskich w Siedmiogrodzie jest jeszcze kilka i są to unikaty na skalę europejską; podobne twierdze istniały kiedyś w Niemczech, ale nie dotrwały do naszych czasów.

Twierdza składała się z zamku dolnego i górnego. Zdjęcie powyżej zrobione jest spod zewnętrznych murów zamku dolnego i widać na nim zamek górny z barbakanem po lewej.

W środku ciżba, ale zagęszczenie w najwyższym punkcie, na ruinach dawnej kaplicy, lekko mnie przeraziło. Uznałem, że odpuszczę sobie robienie stąd zdjęć bo i tak nie mam szans ze współczesną chorobą społeczną czyli selfiestickami.


Niżej jest już luźniej. Zamek górny to uliczki między starymi domami, chroniony w przeszłości pięcioma wieżami i drugim, mniejszym barbakanem.


W niemal każdym z zabudowań jest coś dla turystów - sklepiki, galerie, wystawy, restauracja. Choć tak oczywistej pamiątki jakimi są kartki pocztowe - brak! Wiem, że dziś już prawie nikt nie pisze listów, ale żeby zlikwidować też pocztówki?


Dla niezadowolonych przewidziano klatkę.


Najciekawsze są widoki z murów na leżące niżej miasto oraz góry - doskonale widać pasmo Fogaraszy.





Wbrew temu co piszą w przewodnikach o doskonałym stanie twierdzy w wielu miejscach sypie się to i owo.


W wodę zaopatrywała obrońców studnia o głębokości 142 metrów. Według legendy kopało ją przez 17 lat dwóch tureckich jeńców. Dzięki niej można było przetrwać długie miesiące oblężenia. To właśnie brak wody zmusił twierdzę do kapitulacji jeden jedyny raz - w 1612 weszły tu wojska Gabriela Batorego - i był powodem do wydrążenia studni.

Ostatecznie twierdza popadła w ruinę na początku XIX wieku w wyniku trzęsienia ziemi.


Z zamku dolnego zostało bardzo niewiele - częściowo zrekonstruowane mury, brama wejściowa i zarys kościoła ewangelickiego.


Schodzimy z powrotem do miasta. Szukamy kantoru, a jednocześnie oglądamy zabudowę: sporo tutaj na fasadach pamiątek po dawnych mieszkańcach.





Współcześnie mieszka tu jeszcze około setki Niemców i raz tyle Węgrów. Reszta to Rumuni i Cyganie.

Gdzieś niedaleko odbywa się chyba jakaś impreza metalowa albo gocka, bo po ulicach kręci się masa osób w czarnych strojach i koszulkach zespołów. Śmiać mi się chce widząc ich pocących się przy wysokiej temperaturze i nie zawsze odpowiednio dobranym obuwiu . Oczywiście nieodłącznym elementem wyposażenia współczesnego metalowca jest nieustannie pracujący smartfon - przedłużenie ręki .


Niedaleko Râșnova jest miasteczko Bran ze swoim fotogenicznym zamkiem, reklamowanym powszechnie i fałszywie jako siedziba Draculi. Zastanawiam się czy tam nie podskoczyć, ale doszliśmy do wniosku, że nas tłumy zaleją całkowicie i ruszamy w przeciwną stronę. Inna sprawa, że korek w kierunku Branu zaczynał się już kilka kilometrów przed Râșnovem!

Braszów zwiedzaliśmy siedem lat temu, więc mijamy go obwodnicą autostradową. Następny dłuższy postój wypada w mieście Fogarasz (Făgăraș, węg. Fogaras, niem. Fogarasch). O ile Góry Fogaraskie są bardzo znane, to miejscowość od której wzięły nazwę niekoniecznie.

Parkuję w centrum ozdobionym blokami i Domem Kultury z poprzedniej epoki.


Pierwsza wzmianka o Fogaraszu pochodzi z XIII wieku i był wówczas zasiedlony głównie przez Rumunów. Później skład etniczny się zmieniał - sto lat temu pierwszą grupą ludnościową byli Węgrzy, a Sasi stanowili około 15%. Dziś tych pierwszych jest 3,5 % a tych drugich mniej niż 1.

Fogarasz przez pewien czas był stolicą władców Siedmiogrodu, odbyło się w nim kilka sejmów księstwa.

Sercem miasta jest zamek, którego budowę rozpoczęto w 1310 roku. W późniejszych stuleciach rozbudowywany i wzmacniany uchodził za jedną z najsilniejszych twierdz regionu.


W XVIII wieku zamieniono go na koszary niszcząc przy okazji bogate wnętrza. W 1939 roku umieszczono w nim internowanych polskich żołnierzy, a od 1948 mieścił ciężkie więzienie polityczne.

W czasach Ceaușescu przystąpiono do prac konserwacyjnych, dziś można go zwiedzać, a za murami odbywa się festyn. Ceny wstępu są jednak wyższe niż do Râșnova, więc poprzestajemy na obserwacji zewnętrznej.



Kilkaset metrów dalej przy głównej drodze świeci się złotem nowa cerkiew prawosławna.


Dalsza podróż na zachód drogą nr 1 przez Kotliną Siedmiogrodzką to czysta przyjemność z widokami na góry: niskie po prawej i wysokie po lewej.



Widać jednak, że szczyty Fogaraskich są w chmurach, a więc wędrowcy niekoniecznie będą z nich mieli widoki.


Co jakiś czas mijamy miejscowości podobne do siebie z racji saskiej zabudowy. Rozjechane zwierzęta przypominają, że w każdej chwili może coś wyskoczyć przed maskę.


Sybin okrążamy autostradą - zajrzymy do niego za dwa dni. Za nim znów zjeżdżam na drogę równoległą, która jest pustawa - większość kierowców wybiera komfort autobany.


Ostatnim punktem zwiedzania tej niedzieli jest Câlnic (Kelling, węg. Kelnek). Niewielką miejscowość wpisano na listę UNESCO jako jeden z siedmiu siedmiogrodzkich kościołów warownych. Różnica między kościołem warownym a zamkiem chłopskim jest bardzo płynna, część obiektów można określić obiema kategoriami i tak jest właśnie tutaj.

Dwa pierścienie murów, wieża wejściowa będąca formą barbakanu oraz donżon - punkt ostatniej obrony - ewidentnie wskazują na zamek.


Kościół wewnątrz murów, wybudowany w XVI wieku, jest niewielkich rozmiarów i skromny w porównaniu z innymi tego typu konstrukcjami.


We środku gra odtwarzana przez głośniki muzyka organowa i panuje nastrój przeszłości, która nigdy już nie wróci. W gminie Câlnic żyje obecnie tylko pięć osób deklarujących się jako Niemcy i praktycznie brak luteran, więc nie wiem czy odbywają się tu jakiekolwiek nabożeństwa.


Sam zamek powstał w XIII wieku jako siedziba szlachty, lecz w 1430 roku odkupili go chłopi. Wzmocniony i rozbudowany stał się schronieniem na wypadek ataku nieprzyjaciół.


Przy murach doskonale widoczne są ślady po dawnych belkach stropowych - niegdyś do murów przylepione były cele dla poszczególnych rodzin.


W donżonie mieści się niewielka wystawa o przemieszanej tematyce.


Na cholernie ciężkiej kapocie wyhaftowano nawet datę powstania .


W piwnicy stoją ogromne beczki na wino. Niestety - puste.


Ulice Câlnic są wyludnione, czasem tylko przejdzie jakaś samotna osoba albo kilkoro dzieci.



Ciekawostką jest fakt, że prawie nigdy nie mieszkali tu Węgrzy - osada była rumuńsko-niemiecka, a dziś sporą grupę stanowią Cyganie. Dzielnica romska rozciąga się akurat obok zamku i dochodzą z niej głośne dźwięki rumuńskiego disco-polo.


Wracając do głównej drogi podziwiamy pofałdowaną okolicę która przechodzi dalej w Góry Fogaraskie. Ziemia nie jest tu tak wyschnięta jak w Mołdawii, zatem i zieleni więcej.


1 komentarz: