sobota, 19 listopada 2016

Góry Stołowe są zawsze zdrowe! (cz. III: Božanovský Špičák - Koruna - huśtawka)

Trzeciego dnia w Górach Stołowych budzi nas lekka mgiełka, która chyba występuje dość często w Pasterce. Wygląda to bardzo klimatycznie!


Nasi współlokatorzy (ojciec z synem) pakują się i wracają do swojego samochodu zostawionego gdzieś daleko i jadą do domu. My nie musimy dokonać rytualnej wizyty na cmentarzu akurat w ten jeden konkretny dzień i możemy zostać dłużej :) Jeszcze na odchodnym zarażam turystę-ojca wizją wizyty w Ardspacko-Teplickich skałach ;)

Poranna jajecznica (uwielbiam jajecznice w górach!), ponownie jak wczoraj wrzucenie do plecaka najpotrzebniejszych klamotów i wychodzimy. Na górce widać słynny pomniczek "serca zostawionego w Pasterce". Może jakiś kardiolog?


W sumie się autorowi nie dziwię - naprawdę ta okolica ma swój czar i chce się do niej wracać, co w przypadku większości polskich schronisk wcale nie jest normą.


Dziś będziemy się poruszać głównie u ateistów za miedzą. Na rozdrożu skręcamy więc w prawo, a potem prosto. Wokół nas piękne kolorowe drzewa, ostatni już chyba raz tej jesieni.


Z polany strzelamy fotki Szczelińcom...


Kiedy szedłem tędy ostatni (i pierwszy jednocześnie) raz kilka lat temu, to widoczność w tym miejscu wynosiła kilka metrów.


Po wejściu do lasu słońce znika za chmurami, robi się bardziej tajemniczo. Szybko dochodzimy do polsko-czeskiej granicy z charakterystycznymi słupkami na skałach.



Niemal wszystkie mają zniekształconą literę P z nienaturalnie długą kreską - efekt przekłucia D. Swoją drogą na granicy słowacko-polskiej większość słupków jest nowa. Na czesko-polskiej w Beskidach podobnie - rzadko zdarzy się taki z poprzedniej epoki. A tu widać to nikomu nie przeszkadza.

Wkrótce słupki graniczne znikają. Pojawia się czeski węzeł szlaków, wiata i kamienny krzyż z XIX wieku - Machovský Kříž. Według legendy powstał tu, gdzie w czasie wojny trzydziestoletniej Szwedzi zabili miejscowych mieszkańców. Lub gdzie pochowano samych Szwedów. Nie wiadomo. W każdym razie tędy biegła kiedyś trasa pielgrzymki z Polic do Wambierzyc. Ostatnia taka odbyła się w 1947 roku.


Mimo braku słońca jest bardzo kolorowo.


Idziemy do góry do skalnych miast. Wkrótce zaczynają pojawiać się leżące wielbłądy, wiewiórki, żółwie i najfajniejsza - kotka :D.



Božanovský Špičák (Barzdorfer Spitzberg) to najwyższe wzniesienie Broumovskich stěn (Falkengebirge) - 772 metry. Jest na nim punkt widokowy w kierunku Szczelińca z fotogenicznym iglakiem.



Trudno się oprzeć trzaskaniu kolejnych zdjęć ;)


Wracamy do głównego szlaku, gdzie zostawiłem plecak, który na szczęście czekał na swoim miejscu. I suniemy dalej w kierunku północnym. Mijamy kilku Czechów i parę starszych Polaków. To prawie cały ruch turystyczny na szlakach tego dnia.

W tej części czeskich Stołowych obok Špičáka koniecznie trzeba wejść na sąsiednią, równoległą Korunę (769 metrów). Nieco wcześniej jest punkt widokowy z ławeczką, gdzie postanawiamy spocząć. Pod nami są okoliczne wioski, nieco dalej Broumov (Braunau), a w tle Góry Kamienne i Sowie.


Niebo zachmurzone, ale z każdą minutą coraz bardziej się odsłania. Czekamy więc i czekamy :)


Wreszcie cały dół robi się jasny :)



W Broumovie doskonale widać słynny klasztor.


Podekscytowani idziemy do właściwej Koruny a tam...huśtawka! Nie wiem kto ją tu zawiesił, ale pomysł to genialny w swej prostocie :D


fot. Neska
Widoczki miodzo, choć trochę po słońce.




Pod nami wioska Božanov (Barzdorf), a nad nim widać zabudowania Radkowa (Wünschelburg) i niebieską taflę Zalewu Radkowskiego.


Wokół punktu widokowego kilka wykutych pamiątek po turystach z przeszłości.


Kolejny etap żółtego szlaku nie jest już widokowy, lecz i tak maszeruje się bardzo przyjemnie. Wokół skały, pod nami często drewniane deski do przekraczania podmokłego terenu. Czasem wykute w kamieniach stopnie.



Ostatni raz odbijemy nad urwisko do formacji Kamenná brána. I faktycznie wygląda jak brama, mi kojarzy się też z głową sępa.


A na niej niespodzianka - co prawda na Broumovsku nadal słońce, ale widoczność drastycznie spadła z powodu nawiewanych z południa chmur.



Ledwo widać położone pod nami Martinkovice (Märzdorf).


Wokół bramy znów pewno śladów wandali. Niektóre są starsze (te z IHS), część pochodzi z końca XIX wieku. Ktoś wyrył lutnię - pewnie pojawił się tu chór.


Pojawia się facet z wielkim psem. To ostatni ludzie (no, jeden człowiek), których spotkamy dziś w górach. Fajnie wyglądają siedząc w Bramie.


Nawiewane chmury przynoszą spadek temperatury, robi się chłodno i nieprzyjemnie. Pierwotny plan był taki aby dojść aż do Hvězdy, lecz rychło okazało się to niewykonalne, zresztą gdzie czas na podziwianie, kontemplacje i zachwyty!

Szkoda, że nie można legalnie wejść na szczyt Velká kupa, ciekawe czy nazwa ma pokrycie z rzeczywistością :D

Ścieżka powoli się obniża, co zmniejsza tempo marszu, gdyż jest ślisko. Czasem ratują sytuację skałkowe schodki. Obok ujęcia wody jest nawet kawałek starego bruku.


Pod liniami wysokiego napięcia ostatnie spojrzenie na północną stronę. To już też ostatnie chwile słońca.


Gdzieś obok nas są wysokie punkty widokowe, lecz dostęp do nich możliwy jest wyłącznie z równoległych szlaków. My idziemy, idziemy i idziemy przez kolejne rumowiska skalne.


Z lasu wychodzimy przy węźle szlaków Nad Slavným. Pogoda zupełnie niepodobna do tego co było jeszcze jakiś czas temu!


Ubieramy się i zapinamy polary - zimno! Naszą radość wzbudza żabkowóz stojący w polu :D A myślałem po zapachu, że gnój wylewają, ale to chyba te żabki tak cuchną... może narobiły ze strachu?


Poniżej jest spore gospodarstwo z zadowolonymi krowami i grającymi w berka kozami.


Jako, że dziś Haloween, to nie mogło zabraknąć pogańskich akcentów.


Slavný (Klein Labnay) to niewielka wioska położona na wysokości ponad 600 metrów, co czyni ją najwyższą w obszarze chronionym Broumovsko. Widzimy cholernie sympatyczną spelunkę do której aż nogi się rwą aby wejść, lecz najpierw idziemy przeczytać rozkład jazdy autobusów. A tam kicha! Bo jeden nam zwiał niedawno, a drugi jest za półtorej czy dwie godziny, więc to oznaczałoby, że w schronisku bylibyśmy bardzo późno. 

Decydujemy się więc na lekki sprint przez pola do miejscowości Suchý Důl (Dörrengrund), gdzie pojawia się więcej autobusów. Mgiełka tworzy tajemniczy nastrój...


Przy drodze stoi chyba z pięć kamiennych krzyży, a na jej końcu znajduje się coś w rodzaju garażu dla ciężkiego sprzętu rolniczego, z którego wyłania się siwy dym.


Na przystanku jesteśmy przed czasem, możemy więc na spokojnie zerknąć w kierunku kilku zabytkowych i zadbanych chałup.


Busikiem przemieszczamy się do Polic nad Metují (Politz an der Mettau), tam po półgodzinnym czasie oczekiwania docieramy z grupą dzieciaków wracających ze szkoły do Machova (Machau). Wysiadamy w środku wioski obok supermarketu. Ten jest dawno zamknięty, ale po sąsiedzku działa knajpka :) O jej istnieniu dowiedzieliśmy się wczoraj obok ośrodka wojskowego w miejscu dawnej wsi Nauseney. Na słupie wisiała przyczepiona informacja, że lokal jest otwarty codziennie oprócz czwartku. O ile zwykle jestem głuchy na reklamy to tym razem zostałem złapany w jej sidła ;) Było to tym bardziej istotne, że gospoda w Machovskiej Lhocie, w której stołowaliśmy się poprzedniego wieczoru, nie funkcjonuje poza weekendami.

Wewnątrz knajpy ciepło i sympatycznie. Pojawia się pewien problem z jedzeniem, gdyż mają tylko chińszczyznę, której Neska nie trawi. Ja zamawiam ;) Ostatecznie udaje się domówić jeszcze dla niej frytki i smażony ser, tak więc brzuszki szybko się zapełniają :) Dania przygotowuje w otwartej kuchni matka barmanki - gdy człowiek słyszy odgłosy smażenia to od razu robił się jeszcze bardziej głodny :D


Przy jednym ze stołów biesiaduje grupa Polaków. Widzą, że się zbieramy, więc podchodzą z kielonkami i proponują, że nas podwiozą. Okej, ale gdzie? Okazuje się, że wkrótce ma po nich przyjechać ktoś z Karłowa, gdzie nocują, a z Karłowa to już mamy "dwa kilometry żółtym przez pola" jak stwierdził główny prowodyr. Facet mówi, że on się wychował w Pasterce, więc nie może się mylić... hmm... ja się nie wychowałem, ale wiem, że żółty szlak Karłów-Pasterka na pewno nie ma dwóch kilometrów. Według mapy jest dłuższy o kilometr, co nie jest problemem, ale musielibyśmy znowu wejść na przełęcz między Szczelińcami a następnie schodzić na ślisko do parkingu, potem znów do lasu i wtedy ewentualnie kawałek polami. Ewidentnie nam to nie w smak. W dodatku nie wiadomo kiedy samochód po nich przyjedzie, a że do zamknięcia knajpy jeszcze dwie godziny, to może się okazać, iż utknęlibyśmy tu na baaardzo długo.

Grzecznie więc dziękujemy i wyłazimy na zewnątrz. Zdecydowanie pewniejsza jest opcja stąd z buta - do schroniska to maksymalnie półtorej godziny.

Machovska Lhota już śpi. W rzadko których domach świecą się światła, najczęściej w tych starych, zabytkowych.


Po drodze mija nas samochód jadący po Polaków z knajpy. Ale nie wraca, co znaczy, że potwierdziły się moje przypuszczenia, iż nieprędko ruszą oni do Karłowa.

Za nieczynną hospudką wchodzimy na szlak do lasu dokładnie tą samą trasą co wczoraj. Gdzieś w połowie spotykamy Velką Kupę - aa, to jednak tutaj jest! Dla zobrazowania jej rozmiarów postawiłem obok puszkę oraz Karolka :) On lubi pozować w takich miejscach :D


Na polanach ponownie szukamy Georga, ponownie z zerowym skutkiem. Przepadła świnia ostatecznie :(

W Pasterce przed jednym z domów świeci się dynia - widać szatan przekroczył granicę i dotarł aż tu!


Gdy Neska robi zdjęcia wychodzi właściciel - jakiś telepata? A może podgląda non stop ulicę? Nie odpowiada na przywitanie, w ogóle wydaje się jak wyjęty z innej bajki. Wraca do domu dopiero gdy widzi, że idziemy dalej.

W schronisku halloweenowych akcentów już nie ma, jest za to scrabble, w które raz prawie udaje mi się wygrać :)


A potem ostatnia noc, we Wszystkich Świętych powrót do domów w kiepskiej pogodzie przez Czechy, bo po polskiej stronie zostałyby tylko własne nogi. Chyba z 7 przesiadek i cały dzień. Ale warto było :)

Zaprawdę Góry Stołowe są zawsze zdrowe :)

3 komentarze:

  1. W Broumovske Steny zamierzamy jeszcze wrócić, najchętniej w miesiącach wiosenno-letnich, kiedy dzień będzie dłuższy i da się solidnie złazić tamtejsze zakamarki. Gdy tam byliśmy pogoda z początku nas nie rozpieszczała, ale później, na Korunie, też mieliśmy ładne przebłyski:
    http://medartzasada.blogspot.com/2015/01/gory-stoowe-wspomnienia.html

    P.S. Jak widać tamtejsza magia działa też z powodzeniem na świnie, skoro George postanowił już sobie zostać ;)

    Pięknie Ci wyszły foty, szczególnie te nad ranem...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Ja bym chciał kiedyś kontynuować odcinek od Slavnego w kierunku Hvezdy. A z Pasterki nie jest tam żadne problem dotrzeć przez Machov autobusem.

      A zdjęcia jak zdjęcia, rano mogłyby być ładniejsze ;)

      Usuń
  2. Bardzo dobry wpis. Pozdrawiam serdecznie.

    OdpowiedzUsuń