czwartek, 15 grudnia 2016

Pochmurne Moravy nad Bečvą

Grudzień, zatem czas na jarmarkowe włóczenie się po Republice Czeskiej. W tym roku jako główne danie podano Morawy.

Zanim tam jednak dotrzemy nie byłbym sobą, gdybym nie stanął gdzieś po drodze. Ten pomnik widziałem już wielokrotnie przejeżdżając przez Holasovice (Kreuzendorf) koło Opavy. Ozdobiony herbami ziem Czechosłowacji (być może dodanymi podczas renowacji) upamiętnia reformę rolną z lat 20. XX wieku. Wystawił go "wdzięczny lud czeski".


Kluczowe jest tu słowo "czeski", bowiem ta miejscowość nawet wówczas zamieszkała była w większości przez Czechów, a konfiskata ziem na rzecz "nierolnych" dotknęła głównie szlachtę niemiecką (choć nie tylko).

Na głównych drogach mijam częste roboty drogowe, na bocznych spokój i cisza. Zima, którą jeszcze tydzień temu widziałem w Beskidzie Śląskim, jest całkowicie nieobecna.


Prognozy pogody na weekend były kiepskie. Wprawdzie gdzieś tam pojawiają się fragmenty niebieskiego nieba, ale to cisza przed pełnym zachmurzeniem.


Jakubčovice nad Odrou (Jogsdorf) - sporo ciężkiego sprzętu, jakieś ogromne konstrukcje... to największy w Europie Środkowej kamieniołom, działający od 1876 roku.


To był jeszcze Śląsk. Teraz zaczynają się Morawy. Hranice (Mährisch Weißkirchen) nad Bečvą, w Bramie Morawskiej. Centrum jest miejską strefą zabytkową, dość ciekawie położone na skarpie nad potokiem Velička. Dominuje tu zamek, przebudowany później na pałac, którego ostatnimi właścicielami byli Dietrichsteinowie.


Pod zamkiem/pałacem mury miejskie z basztami. Przy jednej z nich wybudowano w XIX wieku synagogę w stylu mauretańskim. Odnowiona funkcjonuje obecnie jako galeria miejska.


Na głównym rynku porozstawiane są budki jarmarkowe, lecz coś się będzie działo dopiero wieczorem. W południe można sobie zrobić zdjęcie jako Święta Rodzina albo napić się ponczu ;)


Ewentualnie zobaczyć co kryje się w środku świni :D


Idziemy pod zamek. Dziś służy jako urząd miejski.



Renesansowy dziedziniec jest zadaszony i trwają przygotowania do jakiejś imprezy, pewnie także związanej ze zbliżającymi się świętami.


Jedna z baszt miejskich obwarowań służy jako... składzik dla rowerów ;).


Żydowska społeczność tworzyła aż do 1919 roku osobną gminę w Hranicach. Ich cmentarz był uznawany za jeden z najładniejszych na Morawach i tak było do końca lat 80. ubiegłego stulecia, kiedy to władze miejskie postanowił go zlikwidować, a w jego miejscu postawić budynki z prefabrykatów. Dzięki zmianie ustroju nie doszło do całkowitej demolki, ale większość nekropolii i nagrobków została zniszczona. To potwierdza wielokrotnie wysuwaną przeze mnie teorię, że komuniści nie cierpieli Żydów niewiele mniej niż naziści.

Kirkut niestety jest zamknięty, więc można spojrzeć na niego tylko zza płotu.



W pobliżu Hranic jest kilka ciekawostek kolejowych. W północnej części miejscowości znajdują się imponujące wiadukty wybudowane na C. K. Uprzywilejowanej Kolei Północnej Cesarza Ferdynanda (K.u.K. privilegierte Kaiser Ferdinands-Nordbahn, C. k. privilegovaná Severní dráha císaře Ferdinanda). Połączyła ona Wiedeń z Krakowem, a jej odgałęzienia dotarły m.in. do Bieska (gdzie zachował się oryginalny napis) i Ustronia.



Wiadukty są trzy. Pierwszy ceglany powstał w 1844. Liczy 430 metrów i 32 łuki. Ruch zwiększał się tak szybko, iż już w 1873 roku oddano do użytku drugi wiadukt kamienny. Trzeci, betonowy, zaczęto stawiać w 1916 roku, korzystając z sił włoskich jeńców wojennych. Po dwóch latach prace wstrzymano i dokończono dopiero w latach 1936-1937.


Najstarszy wiadukt nie jest już używany, po pozostałych pociągi mkną nieustannie.


Podczas budowy pierwszej konstrukcji zginęło 20 osób. Podobno także ofiary śmiertelne było wśród jeńców włoskich; legenda mówi o dwóch żołnierzach zamurowanych w filarach...

Kilka kilometrów dalej w wiosce Slavíč (Slawitsch) (administracyjnie to nadal Hranice) stoi... pusty tunel.


Zugi Kolei Północnej przejechały po raz pierwszy nim w 1847. Do lat 70. kursowały w obie strony, następnie wybudowano osobne tory w pobliżu i w tunelu jeździło się tylko w kierunku Wiednia. Nie był on jednak należycie remontowany i niszczał, więc w 1895 cały ruch został skierowany na dwa torowiska (jedno świeżo wybudowane) po sąsiedzku, służące do dnia dzisiejszego.

We wnętrzu opuszczonego tunelu, który został przekazany w okresie międzywojennym gminie, składowano np. kartofle. Jeszcze jakiś czas temu można go było w całości przejść (260 metrów) od jednego wyjścia do drugiego, teraz drogę blokują ogromne drzwi.



No i kolejna pamiątkowa kolejowa - potężne wiadukty w Jezernicach (Seefeld). To wszystko dzieło austriackich inżynierów Kolei Północnej. Tutaj wiadukty są dwa - starszy ceglany z lat uruchomienia linii oraz drugi - kamienny - z 1873 roku, czyli z tego okresu, gdy dobudowywano kolejny tor omijający tunel ze zdjęć powyżej.



Długość to 426 metrów i 41 (lub 42) łuków. Dekadę temu został wyremontowany i wzmocniony.


Zostawiamy pociągi i zajeżdżamy do pobliskiego Lipníka nad Bečvou (Leipnik). Starówka to także zabytkowy rezerwat. Zaparkowaliśmy koło kościoła św. Jakuba, obok którego stoi wysoka na 24 metry dzwonnica, jedyna na Morawach, która zachowała swój pierwotny renesansowy wygląd. A budynek po lewej wygląda jak ucięty.


W Lipniku pozostało bardzo dużo z murów obronnych, w tym siedem baszt.





Sam rynek, choć ze starą zabudową, przy szaro-burej pogodzie prezentuje się raczej nijako.


Ciekawiej jest kawałek dalej - na murach stanęła najstarsza morawska synagoga, którą po ostatniej wojnie kupił kościół husycki i nadal użytkuje jako swoją świątynię.



Kawałek dalej widać potężne zabudowania dawnego klasztoru pijarów, który prowadził tu swoje szkoły. Obiekt jest w stanie wołającym o pomoc.



Dla odmiany urząd miejski stojący zaraz obok lśni odpicowaniem; umieszczono go w dawnym pałacu Dietrichsteinów. Ostatnimi właścicielami przed kradzieżą był niemiecko-austriacki ród Althann.


Za pałacem rozciąga się ogród. W sezonie można zwiedzać najstarszy na północ od Alp ogród położony na dachu, zimą tylko pospacerować się wśród normalnych drzew. No - prawie normalnych, bo ten buk wygląda jak z innej planety.


Lipnický opičák (Lipnicka małpa) - bo tak nazywają ów twór - ma 12 metrów wysokości i 433 w obwodzie, tylko ciekawe w którym miejscu? Odgałęzień tu sporo, niektóre zdają się odpychać od świeżo wysypanej ziemi. Buk zajął w 2005 piąte miejsce w krajowym konkursie na "Drzewo roku" ;)


Kontrast między starym a nowym...


Po pewnym błądzeniu udaje nam się jeszcze znaleźć miejscowy browar restauracyjny - Svatovar. Piwa na wynos sprzedają w słusznej wielkości butelkach 1,5 litrowych.


Nie kosztowałem ich jeszcze, więc się nie wypowiem o jakości, natomiast skonsumowaną zdobyczą tego dnia była IPA Bernarda. W sklepach chyba od niedawna (w październiku na pewno jeszcze jej nie widziałem), ale w smaku dość nijaka... Choć to i tak niesamowita rzecz, że tak duży browar czeski robi piwo tego gatunku.


Wsiadamy do samochodu, bo podobnie jak w poprzednim roku w Hradcu Kralove umówiłem się z recepcją, iż zameldujemy się w ubytovni do godziny 15-tej. A że i pogoda nie zachęca do zwiedzania (zaczyna siąpić), więc pora jest odpowiednia, by udać się do miejsca noclegowego.

5 komentarzy:

  1. Święta Rodzina w Czechach? A mówili, że Czesi to ateiści... Czekam na sprawozdanie z jarmarku.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O PiSie też mówią, że to Prawo i Sprawiedliwość ;)

      W Polsce nie wiem czy przeszłoby pozowanie i wkładanie głowy jako Maryja i Józef ;D

      Usuń
  2. dziwne, że rowery nieprzypięte - czyżby tam nie kradli ?;p

    OdpowiedzUsuń