Po raz drugi tej "zimy" skorzystałem z promocji autobusowej i za kilka złotych wybrałem się do Warszawy. W styczniu odwiedziłem Muzeum Narodowe, przespacerowałem się Nowym Światem, a na więcej zabrakło czasu.
Tym razem wysiadłem z metra przy ulicy Władysława Andersa. Z jednej strony mam dawny Arsenał Królewski, dziś Muzeum Archeologiczne...
...z drugiej Pałac Mostowskich, czyli główną kwaterę policji.
Na północny-wschód od nich znajduje się enklawa zieleni - Park Krasińskich. Na bramie wejściowej widać jeszcze ślady po kulach z czasów powstania warszawskiego.
Sam park jest dość przyjemny, a pałac - w którym trzyma swoje zbiory Biblioteka Narodowa - miły dla oka.
W czasie wojny w północnej części parku, przy ulicy Świętojerskiej, biegła granica getta. Nie dziwi więc fakt, że praktycznie wszystkie budynki tam stojące legły w gruzach i dziś wznosi się tam socrealistyczne osiedle.
Idę w głąb dawnego getta aż do skrzyżowania ulic Anielewicza i Zamenhofa. Na rozległym placu stały Koszary Wołyńskie, służące m.in. jako więzienie wojskowe, a za okupacji siedziba Judenratu. Przetrwały II wojnę światową, ale nie PRL i wyburzono je w 1965 roku. Obecnie na nich miejscu stoi Muzeum Historii Żydów Polskich - POLIN (od nazwy Polski w jidisz i po hebrajsku). Konstrukcja ciekawa i nieszablonowa.
Główne wejście uformowano w kształt żydowskiej litery "taw" - ostatniej w alfabecie. Ponoć wyszło tak dość przypadkowo - a może to jakaś wyższa interwencja?
Zanim wejdę do środka fotografuję jeszcze Pomnik Bohaterów Getta - ten sam, pod którym uklęknął kanclerz Willy Brandt.
Ten niespodziewany gest wywołać konsternację zarówno wśród Niemców jak i władz polskich. Ci pierwsi zarzucali kanclerzowi przesadną pokorę w komunistycznym kraju, a drugim nie podobało się klęknięcie pod "niewłaściwym" pomnikiem, zwłaszcza, że było to ledwie dwa lata po antysemickim marcu 1968 roku...
Wchodzę do środka muzeum. Wybrałem je nieprzypadkowo - dziś czwartek, a w czwartki dzień darmowy . Oczywiście odwiedziłbym je również za płatny bilet, lecz skoro nadarzyła się okazja aby zaoszczędzić... w środku tłumnie, dominują przeciwstawne sobie grupy wiekowe - młodzież szkolna oraz emeryci w wieku rzeczywiście emerytalnym.
Wewnątrz budynku także nieszablonowo - pokręcone, powyginane ściany mają przypominać przejście przez Morze Czerwone.
Wystawa stała podzielona jest na części odpowiadające epokom w dziejach Rzeczpospolitej - od średniowiecza do 1989 roku. Zaprojektowana z rozmachem i pomysłem, ładna dla oka. Masa informacji, ciekawostek. Ale nie wiem czy dla osób nieznających historii albo cudzoziemców nie będzie zbyt chaotyczna - ważne informacje sąsiadują z mniej istotnymi, często nie są w żaden sposób wyszczególnione, nie zawsze wiadomo od której strony zacząć zwiedzać dany dział itp.. Momentami przekombinowane. Np. czytając o powstaniu w getcie najpierw dotarłem do Raportu Stroopa, informacji o bunkrach w piwnicach, a dopiero na samym końcu do tego dlaczego, kiedy i jak ono wybuchło.
Zgodnie z obecną modą mało tutaj oryginalnych eksponatów za to pełno filmów, animacji, interakcji itd. I kopie. Niemal wszystko to kopie. Mnie się nie to nie podoba, lecz zapewne przyciąga odwiedzających. Pytanie tylko czy to nadal jeszcze muzeum?
Oczywiście nie jestem przeciwnikiem zabaw podczas zwiedzania - np. osobiście "wybiłem" sobie żydowską monetę ze swoim imieniem i błogosławieństwem ;)
Kilka zdjęć ze środka:
Tak naprawdę muzeum chciałem odwiedzić głównie z powodu tego fragmentu - rekonstrukcji sklepienia i bimy z synagogi w Gwoźdźcu. Jest przepiękna, niesamowicie kolorowa, można dostać oczopląsu!
Dekoracja malarska powstała w XVII wieku, odnowiono ją w następnym stuleciu. W 1941 roku drewnianą synagogę spalili hitlerowcy, lecz dzięki dokumentacji z przełomu XIX i XX stulecia można ją było odtworzyć. Sklepienie w 85% oryginalnej wielkości, bima w stosunku 1:1.
Końcowym działem jest okres jedynego słusznego ustroju...
Oglądając tą reprodukcję plakatu zastanawiałem się, dlaczego Železnice Slovenskej republiky (ŽSR) są obrońcą pokoju?
Muzeum informuje, że na zwiedzanie wystawy należy przeznaczyć około 2 godzin... Mi zeszły 3 i pół, a szacuję, że przeczytałem może z 60-70% tekstów tam zamieszczonych... Oczywiście znalazłem kilka błędów .
Po wyjściu na powietrze kieruję się na wschód. W pewnym momencie za murem widzę chińską altanę... a potem drugą.
To ogrody ambasady ChRL wybudowanej pod koniec lat 50. XX wieku na wolnej przestrzeni po getcie. Po sąsiedzku - szklany gmach Sądu Najwyższego. Średnio się to komponuje.
Według plotek projekt gmachu przewidywał inne ułożenie, jednak podtrzymujące dachy nagie kariatydy nie spodobały się abpowi Głodziowi (czy to się w ogóle odmienia??) i zostały zesłane na osłonięty dziedziniec.
Za Sądem pomniki powstańców warszawskich.
Postanawiam przejść się przez Stare Miasto. Wita mnie najmłodszy barbakan na świecie, bo z 1954 roku.
O ile jestem gorącym zwolennikiem odbudowywania zniszczonych budynków po wojnach, o tyle stawianie czegoś kilka wieków po rozbiórce i w dodatku bez odpowiedniej dokumentacji to głupota, czego skutkiem jest kicz jak w zamku w Bobolicach. I chyba warszawscy konserwatorzy zdali sobie z tego sprawę, bo po odtworzeniu Baszty Prochowej dalszą część murów jedynie zaznaczano.
Na rynku w Warszawie byłem tylko raz - ponad dekadę temu. I podobnie jak wówczas zdziwiły mnie jego małe rozmiary. Dodatkowo na środku działało lodowisko i jarmark w klimatach bożonarodzeniowych. Szukałem jeszcze choinki z bombkami...
Przemykam bocznymi uliczkami, fotografując m.in. resztki Bramy Gnojnej na ulicy Celnej. O tym, że to właśnie ta brama dowiedziałem się po powrocie do domu, gdyż w terenie praktycznie brak oznaczeń zabytków. Porównując z Wrocławiem, Krakowem a nawet Opolem - słabo!
Na placu w ciągu ulicy Kanonia dzwon z XVII wieku. Niemcy chcieli go wywieźć do Rzeszy, ale był ciężki i nie zdążyli.
Cokół pomnika przy archikatedrze św. Jana musi być oryginalny, gdyż widać liczne ślady po kulach.
Plac Zamkowy mijam dość szybko - chciałem wejść jeszcze na dziedziniec pałacu królewskiego, lecz jest 16-ta i drzwi zamknięte. Idę więc dalej na plac Zwycięstwa, znaczy się Piłsudskiego. Tam łapie mnie daleki zachód słońca.
Na koniec, już po zmroku, fotografuję kościół św. Aleksandra, wybudowany ku czci cara Aleksandra.
Zjadam tradycyjne warszawskie cevapcici po czym ze starym znajomym odwiedzam dwie knajpy - o ile pierwszą można zapomnieć, a tyle ta na moście Poniatowskiego jest warta uwagi z powodu ilości czeskich piw, jakie oferuje. I tylko te ceny...
Kawał dobrej roboty :)
OdpowiedzUsuńBardzo ładne zdjęcia:)
OdpowiedzUsuńczekamy na kolejne sto:)
OdpowiedzUsuńCzytelniczka85
trochę to zapewne zajmie :)
Usuń