sobota, 7 marca 2020

Jafa - port starszy niż Izrael.

Tak jak Tel-Awiw jest przeciwieństwem Jerozolimy, tak Jafa jest przeciwieństwem jego dzielnic centralnych: tam ulice są szerokie i proste, domy dopasowane i wznoszone w podobnym stylu, a czas biegnie szybko, tutaj robi się wąsko, kręto, architektura stanowi dość chaotyczną wypadkową różnych pomysłów, a ludzie zdają się nigdzie nie spieszyć, przynajmniej pozornie.


Tel-Awiw, jak już pisałem, to młode miasto liczące nieco ponad wiek. O Jafie pierwsze wzmianki pojawiają się w XV wieku, ale przed naszą erą, w dokumentach egipskich faraonów! Badania archeologiczne wskazują, że osadnictwo mogło być jeszcze starsze i sięgać epoki brązu. Z powodu usytuowania Jafa zawsze współegzystowała z morzem, mamy więc do czynienia z jednym z najstarszych portów świata. Z czterotysięczną historią jest starsza od samego Izraela - oczywiście nie mam na myśli współczesnego państwa, ale starożytne królestwo pod rządami monarchów z rodu Dawida.

W ciągu mijających stuleci miejscowość raczej nie była w centrum ważnych wydarzeń, ale kilka razy stała się ich częścią:
* w 1099 roku podbili ją krzyżowcy i w ten sposób awansowała na główny port Królestwa Jerozolimskiego. Następnie odbił ją dla muzułmanów Saladyn, ponownie odebrał Ryszard Lwie Serce, a ostatecznie mahometanie zagarnęli miasto w 1268 roku.
*  w 1799 zajął ją Napoleon, po czym dokonał rzezi mieszkańców i tureckiego garnizonu, który wcześniej poddał się Francuzom.

W 19. stuleciu do Jafy zaczęli przypływać żydowscy imigranci, którzy ostatecznie założyli nową jednostkę osadniczą - Tel-Awiw. W okresie międzywojennym między Żydami i Arabami panowały stosunki coraz bardziej wrogie, dochodziło do zamieszek, pogromów i rozruchów (wywoływanych przez tych drugich). Plan podziału Palestyny przewidywał, że Jafa zostanie arabską enklawą w państwie żydowskim (choć mieszkali tam także liczni żydzi i chrześcijanie). Nie doszło do tego: ponieważ muzułmańskie bojówki regularnie ostrzeliwały Żydów, więc ci tuż przed wybuchem wojny zdobyli port. Część Arabów uciekła jeszcze przed tym wydarzeniem, części "pomogli" wyjechać zdobywcy, a część została (około 10% wcześniejszej populacji muzułmańskiej). W 1950 włączono ją do Tel-Awiwu, a obecnie Arabowie stanowią 1/3  mieszkańców. To widać i czuć - w ten sposób dzielnica także wyróżnia się w mieście, gdyż w całym Tel-Awiwie żydzi to ponad 90%, a muzułmanie i chrześcijanie tylko jeden procencik...

Po tym przyspieszonym wykładzie historycznym pora ruszyć na zwiedzanie 😊. Sercem Jafy jest położona na wzgórzu starówka z kamienia. Współczesny wygląd zawdzięcza w dużej mierze Brytyjczykom, którzy w czasie swojej administracji w Mandacie Palestyny najpierw ją odbudowali z wielowiekowych zniszczeń, a potem, w ramach ukarania Arabów za wszczynanie zamieszek, wyburzyli sporo zabudowy.


Okolice głównego placu - Kdumim Square - są wypicowane i mało autentyczne. W ostatnich latach trwa intensywna gentryfikacja dzielnicy: funkcje mieszkalne są zastępowane użytkowymi, w miejsce mieszkań otwierają się kolejne galerie i kawiarnie. Dotychczasowych mieszkańców nie stać na płacenie coraz wyższych czynszów (dotyczy to zwłaszcza Arabów) i wyprowadzają się.



Port w Jafie także został częściowo zamieniony w obszar turystyczny: magazyny z czasów tureckich i brytyjskich obstawione są kolorowymi parasolami, rowerami i szyldami. Niektóre jednak stoją opuszczone już od kilkudziesięciu lat.



Mimo tych przekształceń port może się podobać. Nadal funkcjonuje, choć nie spełnia już żadnej ważnej roli, korzystają z niego tylko niewielkie statki i jachty. Pojawiają się też pływające grupy szkolne 😛.





Betonowa latarnia morska z 1862 roku, wybudowana przez francuskich inżynierów. Działała ponad 100 lat.


Przyjemnym miejscem jest park Abrasha, najwyższy punkt Jafy. Oaza zieleni, a także świetny widok na śródmieście Tel-Awiwu.



Budynek z wysoką wieżą to franciszkański kościół św. Piotra w stylu hiszpańskiego baroku. Według Biblii apostoł podczas pobytu w Jafie dokonał cudu wskrzeszenia i ochrzcił garbarza...



Niedaleko kościoła wznosi się meczet Al-Bahr, określany też "morskim". Za nim nad wodą wystaje grupa kamieni - skały Andromedy. Andromedę opisano w mitologii jako etiopską królową, a flaga z gwiazdą Dawida przypomina, że Etiopczycy to także Żydzi 😛.



Na skraju klifu umieszczono kilka armat z okresu tureckiego - miały chronić miasto przed atakami piratów.


Kolejny punkt widokowy na wieżowce i plaże w formie modnej, kolorowej ramki. Tak na marginesie dodam, że Żydzi piszą (w translacji) Yafo lub Jafo, Arabowie Yafa albo Jafa, w języku angielskim Jaffa, natomiast polska wersja to Jafa, przez jedno "f".


Poza starówką nie jest już tak czysto ani "porządnie". Wiele budynków dawno nie remontowano, widać ślady pożarów, część stoi opuszczona. Walają się śmieci. To już bardziej bliskowschodni klimat.









Zauważcie, że na niektórych zdjęciach niebo się zachmurzyło. Spadł nawet krótki deszcz! Możliwe, że był to pierwszy opad od maja, kiedy zaczyna się pora sucha.

Centralnym punktem tej bardziej zaniedbanej części jest wieża zegarowa, częsty obrazek z terenów dawnej Turcji. Oddano ją do użytku w 1903 roku, z okazji srebrnego jubileuszu panowania sułtana. Pieniądze na budowę przekazali mieszkańcy wszystkich wyznań i narodowości.


Synagogi są trochę poukrywane, więc obiekty religijne reprezentują dwa meczety: Al-Mahmudija z 1812 roku i drugi, którego nazwy i datacji nie umiałem odnaleźć.



Turystów i miejscowych przyciąga targowisko, na którym można poważnie uszczuplić swój portfel - za dnia w kramach, podwórzach i stolikach, wieczorami w dziesiątkach lokali.





Czasem przemknie urodziwa żołnierka...


W pewnym momencie widzimy na głównej ulicy targu zbiegowisko: grupa osób siedzi obok leżącej bez ruchu dziewczyny. Coś jej się stało, możliwe, że potrącił samochód. Czekają na karetkę, która nie potrafi się wbić w wąską drogę, gdyż blokują ją auta jadące w drugą stronę, a wyminąć ich nie ma jak! Ambulansowi udaje się przedrzeć dopiero po kilku minutach.



Również i my stołujemy się w Jafie:
* na obiad falafel z dodatkami (dokładki surówek gratis),


* na kolację i śniadanie produkty z jednej z najsłynniejszych izraelskich piekarni, założonej przez Arabów już w 1879 roku (ceny raczej wysokie i "na oko"),



* na kolejny obiad szakszuka, czyli jajka na patelni w rozmaitych wariacjach. Pychota! Na pierwszym zdjęciu model przypięty do ściany, na drugim wersja żywa 😏.



* na deser mrożony napój z cytryną i miętą, przygotowany przez starego Żyda. Droższy niż w Jerozolimie, ale gigantyczny, nie zmieścił się w półlitrowym jednym kubku!



W oddaleniu od Jafy "właściwej" znajduje się kilka miejsc, które formalnie leżą już w innych dzielnicach, ale historycznie jak najbardziej stanowią jej część.

Stacja kolejowa Jafa już samą nazwą wskazuje, gdzie ją wybudowano w 1891 roku. Linia kolejowa połączyła port z Jerozolimą. Stacja została mocno zniszczona w czasie wojny o niepodległość Izraela i wyłączono ją z użytkowania w 1948 roku, potem zajmowało ją wojsko. Dziesięć lat temu wyremontowano ją wraz z otoczeniem i dziś służy jako modne miejsce spotkań. Bezpośrednie kursy z Tel-Awiwu (z centrum) do stolicy ponownie uruchomiono dopiero w 2018 roku, przez lotnisko Ben Guriona.



W podobnej odległości stoi obiekt zupełnie współczesny, czyli stadion Bloomfield. Po niedawnym "odświeżeniu" mieści 30 tysięcy widzów (numer trzy w Izraelu) i używają go jako domowego aż trzy drużyny: Hapoel, Maccabi i Bnei Yehuda.


Podczas naszego pobytu akurat odbywało się spotkanie Maccabi z Hapoelem Hadera. Na mecz ciągnęli liczni sympatycy gospodarzy: starzy, młodzi, z cyckami i brodami. Wyniku nie zdradzę, ale posłużę się cytatem z Benny Hilla: "nie licz, że zobaczysz jakieś bramki" 😏.



Pół kilometra za stadionem można obejrzeć sporą fontannę dla podróżnych, wybudowaną w 1820 roku. Woda już dawno z niej nie leci.


Ostatni wieczór w Izraelu przyszło nam spędzić właśnie w Jafie. Zabrałem ze sobą aparat, aby porobić trochę zdjęć po zmroku. Niektóre wyszły dość klimatyczne.








Po ulicach kręciły się tłumy ludzi, zwłaszcza, że wraz z zachodem słońca skończył się szabat. Do niektórych lokali ustawiały się kolejki liczące kilkadziesiąt osób. My nie musieliśmy już na nic oszczędzać, więc można było się wybrać na piwo nie zerkając ciągle do kieszeni 😏. Miałem już wcześniej upatrzoną na targu knajpę o wielce wymownej nazwie: Beer Bazaar. W środku piwosz poczuł się jak w raju: kilkanaście kranów, a na półkach naliczyłem prawie setkę butelek do kupienia. Wszystko to z małych browarów, żadne koncerniaki. Cena? 29 szekli, czyli około 30 złotych za kufel. Jak na piwo rzemieślnicze w Izraelu to wcale nie jest bardzo drogo.
Ostatecznie wyszło, że tego wieczora wydaliśmy na napoje z pianką ponad 200 złotych, ale były tego warte 😊.



-----

Na sam koniec wspomnę jeszcze o naszym noclegu: znalazłem hostel o nazwie Overstay TLV Backpackers. Zwrócił moją uwagę ceną, ponieważ nigdzie indziej nie udało mi się znaleźć pokoju dwuosobowego za około 200 złotych za noc, a tu było nawet trochę taniej. Do tego posiadał niezłą lokalizację (10 minut spacerem do centrum Jafy, zaraz obok przystanku autobusowego). Z zewnątrz przypominał... piętrowy parking samochodowy 😛.


Po dokonaniu rezerwacji otrzymałem długiego maila. Pisano w nim o przesłaniu, jakim kierowali się założyciele tego przybytku, o ideach, jakimi się posługują oraz kilkukrotnie wyszczególnione zakazy i nakazy. W ogólnym skrócie: właściciele twierdzili, że to miejsce dla osób miłujących pokój (między narodami), przyjaźń i miłość, imprezowych, luzackich, nie znoszących agresji, nie używających narkotyków, nie spożywających posiłków w pokoju, nie rozkładających tam śpiworów i mających mniej niż 45 lat... Ot, hipisi albo hipsterzy, byle niezbyt starzy.

Faktycznie, klimat w środku i w ogródku był całkiem przyjemny i nawet niezbyt brudny (pomijając dach, na którym spała w namiotach obsługa).


Pozostałe rzeczy nie zawsze się zgadzały: najbardziej imprezowy okazał się pies szczekający na niektórych ludzi, bo goście zazwyczaj byli zajęciem gapieniem się w swoje ekrany, ewentualnie w Biblię. Wyjątek stanowili rosyjskojęzyczni gasterarbeiterzy, bo ci imprezowali między sobą non stop i usilnie usiłowali z wszystkimi się zaprzyjaźnić. Luz wydawał się mocno naciągany i pozerski: wszędzie wywieszone kartki z zakazami  i nakazami: "baw się dobrze, ale pamiętaj, że to, tamto, siamto". Chyba jestem już za stary, bo mnie to nie bawiło 😛. W recepcji przewinęli się osobnicy ze wszystkich kontynentów, co skutkowało wiecznym burdelem z płatnościami, bo nikt nie wiedział, czy już rachunek wystawiono, czy jeszcze nie... Ale najbardziej zdziwiło mnie, gdy za każdym razem w czasie kupowania piwa (z lodówki przy recepcji albo w barze na dachu) proszono mnie o... numer pokoju. Robili zakłady na największego pijaka czy może człowieka, który spożył najwięcej, wypraszano za drzwi?? Po powrocie do domu znalazłem w skrzynce mailowej informację, że ściągnięto z karty kredytowej 13 szekli za butelkę... Tyle, że ja za nią już płaciłem gotówką na miejscu!

W cenie noclegu zawarte było śniadanie, ale hostel ostrzegał, aby nie spodziewać się niczego specjalnego. Ostrzegał tak intensywnie, że po takim nastawieniu każdy będzie szczęśliwy, jeśli dostanie cokolwiek. Ostatecznie pierwszy posiłek dnia polegał na zrobieniu sobie tostów z tym, co akurat udało się znaleźć w kuchni do smarowania 😏. Przy okazji przypomniało mi się śniadanie, jakie kiedyś zaserwowano mi w Tiranie: jajko na twardo, mały batonik i szklanka soku pomarańczowego. Bardziej urozmaicone.

Miłym akcentem, bardzo popularnym w Izraelu, był taras na wspomnianym dachu. Można było z niego popatrzeć zarówno w kierunku centrum Tel-Awiwu...


...jak i na zachód, gdzie za rozkopanym parkiem widać rosyjską cerkiew św. Piotra...


...oraz na najbliższą okolicę, w której działało kilka firm transportowych. A i tak rano zamiast hałasu silników obudziły mnie... piejące kury i bijące się koty 😛.


4 komentarze:

  1. Byłem przekonany, że po naszemu mówi się "Jaffa". :-x Dość paskudnie wyglądają te ulice/zabudowa.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. "Jaf-fa" brzmi dźwięczniej i tak jakoś bardziej egzotycznie :P

      No cóż, ulice jak ulice, ale - w przeciwieństwie do Jerozolimy - nie czuć było wszechobecnego moczu!

      Usuń
  2. Ciekawe jak się do tej nazwy mają jaffa cake, czyli nasze "Delicje" :).
    Myślę, że Jafa jest zdecydowanie w moim guście, ta kamienna architektura, klimatyczny bazarek...Nawet te zaniedbane mury mają swój klimat a ja akurat jestem z tych, których potrafi zachwycić odpadający tynk albo obdrapane okiennice. No ale nocą to prawie Nowy Jork :).

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Faktycznie nazwa delicji nawiązuje od Jafy, stamtąd miały pochodzić pomarańcze, które Turcy eksportowali do Europy i potem używano je do produkcji ciasteczek. Ale tego nie wiedziałem, dopiero teraz przeczytałem :)

      A sama Jafa... mnie też się podobała.

      Usuń