piątek, 20 marca 2020

Bardzo wietrzne Karkonosze: Pec pod Sněžkou - Luční bouda - Dom Śląski - Karpacz.

Głównym celem lutego wyjazdu w Karkonosze miało być oczywiście wejście na Śnieżkę. Kilka dni przed tym planowanym wydarzeniem sprawy się trochę skomplikowały. A właściwie wszystko się spieprzyło, gdy silny wiatr uszkodził dach obserwatorium astronomicznego na szczycie. Podobno powstało tak wielkie ryzyko dla turystów (zapewne mniej więcej na poziomie szansy wygrania w totka), że Karkonoski Park Narodowy i GOPR postanowili zamknąć szlaki na górę. Poprosili o to także stronę czeską, lecz Czesi poinformowali, że "z powodów prawnych to niemożliwe". Ponieważ "powody prawne" nie przeszkadzają w czasowym wyłączaniu innych czeskich szlaków, to podejrzewam, iż po prostu nie chcieli się wygłupiać i skończyło się na ostrzeganiu turystów. Przez czeski internet przeleciała lawina drwin w stylu "latami Polacy nie remontowali i teraz wszystko się sypie" albo "w Polsce to najchętniej by wszystkie szlaki zamknęli", lecz nie zmieniło to sytuacji i szlak spod Domu Śląskiego oraz końcowy odcinek z przełęczy Okraj oficjalnie ogłoszono nieczynnymi.
Przynajmniej teoretycznie, bowiem po szybkim spojrzeniu na mapę można dostrzec, że ów zamknięty fragment od strony wschodniej leży... w całości na czeskim terytorium! Próbowałem się dowiedzieć u źródła, czy teraz polski PN i GOPR ma kompetencje do zakazywania poruszania się ludziom w Republice Czeskiej, ale doczekałem się jedynie serii wyzwisk, ironii i komentarzy nie na temat, a przodowała w tym strona od goprowców. Szanuję ich bardzo za wysiłek ponoszony podczas ratowania turystów, ale to jest kolejny już przykład dezinformacji (zarówno w internecie jak i osobistej) stosowanej przez te służby.

W konsekwencji, aby nie zostać ukamienowanym, postanowiłem zmienić plan: uznałem, iż znowu nie uda mi się wdrapać na Śnieżkę od wschodu (podobnie jak dwa lata temu), a alternatywą będzie zjazd do Pecu pod Sněžkou autobusem. Trochę się bałem, czy on w ogóle dojedzie na przełęcz Okraj, gdyż droga od strony polskiej była nieodśnieżona, ale lekko spóźniony dotarł.

Pec pod Sněžkou (Petzer) tonie w zachmurzeniu, zgodnie zresztą z prognozami.


Miałem nadzieję, że uda mi się usiąść w jakimś lokalu, ale godzina 10-ta była zdecydowanie za wczesna, więc i tak musiałem od razu ruszyć na szlak. Wybrałem ten koloru czerwonego, lecz z pewnymi modyfikacjami.


Szlak z centrum biegnie na zachód, jednak po chwili odbija on w lewo do przysiółka Chaloupky, a ja cisnę dalej prosto po oznaczeniach trasy rowerowej. Uznałem, że będzie ona lepiej przetarta i nie pomyliłem się.


Po wejściu do lasu usłyszałem hałas silników, a potem poczułem również smród spalin - to ratownicy zabawiali się ciągnąć ludzi na nartach, za nimi pojawiły się pojazdy gąsienicowe wwożące do górskich hoteli klientów i ich bagaże... Dbanie o przyrodę w parku narodowym pełną gębą. Te hotelowe potwory mijały mnie jeszcze kilkukrotnie, kursując w jedną i drugą stronę.



Temperatura wynosi około zera (na moje wyczucie) i śnieg jest w miarę ubity (choć gąsienice go częściowo rozkopały), więc pierwszy odcinek pokonuję sprawnie i krócej, niż podawały różne mapy. Mijam kolejne odbicie na Chaloupky (ścieżka dydaktyczna, bez ludzkich śladów), kilka razy wychodzi nawet słońce. Z naprzeciwka ciągnie kilkunastoosobowa grupa z bagażami, natomiast za mną szła jakaś rodzinka, lecz chyba odpuściła. Następnie ponownie dołącza czerwony szlak, ale widać, że prawie nikt nim nie chodził.

Piękna zima!





Wszystko zmienia się przy polanie określanej jako Richterovy boudy (Richterbauden). Stoi na niej kilka obiektów turystycznych, wszystkie wyglądają na zamknięte.


Najgorsze jednak jest to, że śnieg staje się nagle strasznie kopny. Męczę się potężnie przy każdym kroku, mam czasem wręcz wrażenie, że w ogóle nie posuwam się do przodu. Pocieszam się w duchu, że zostało mi tylko półtora kilometra do postoju i mozolnie prę metr po metrze... Końcówka to masakra: na odsłoniętym terenie wali we mnie bardzo silny wiatr, tak mocny, że ciężko w ogóle ustać. Do tego mgła, dobrze, że tyczki ratują sytuację. Śniegu na szlaku coraz więcej, więc zaczynam się bać, jak będzie wyglądać dalsza droga?

Wreszcie widzę chatę Výrovka (dawniej Tannenbaude i Geiergucke), znaną mi z letniego wyjazdu w Karkonosze. Na szczęście jest otwarta.


Výrovka to obiekt z końca lat 80. ubiegłego wieku i - napiszmy to sobie szczerze - atmosfery górskiej w nim za grosz. Teraz kompletnie mi to nie przeszkadza - najważniejsze, że w środku nie wieje, jest w miarę ciepło (choć kaloryfery letnie) i działa bufet. 
Przeszedłem ledwie 5 kilometrów, a czuję się wypompowany, jak po maratonie. Cały się trzęsę, mam problem w ręce utrzymać sztućce. Szybko zamawiam zupę czosnkową, do tego gorący napój imbirowy (piekielnie mocny) i piwo, które spożyję, kiedy w końcu dojdę do siebie. Gdy rozgrzewająca ciesz zacznie krążyć w ciele domawiam jeszcze  BrutIPĘ, bardzo smaczną.


W środku zjawia się coraz więcej ludzi, niemal sami narciarze. Niektórzy bardzo interesują się moją karimatą i pytają się, czy mam zamiar spać w śniegu 😛.

A tymczasem na dworze bez zmian, czasem tylko na chwilę się przejaśni.


Przed mną odcinek, którego się obawiałem - odsłonięty trawers Luční hory (Hochwiesenberg). Czeka mnie jednak pozytywne zaskoczenie - szlak jest dość mocno ubity, widać, że korzystało z niego dużo osób na nartach i skuterach. Do tego z nabieraniem wysokości ubywa śniegu, który wywiewa wiatr, z każdą minutą potężniejszy. No i widoczność mam cudną - poza kijkami mleko i czasem jakieś drzewo...


Brak panoram nadrabiam gadaniem do siebie i nagrywaniem filmików 😛.


Osiągam wysokość 1525 metrów, najwyższą dzisiejszego dnia. To możliwe tylko przy pokrywie śnieżnej, gdyż zimowa wersja szlaku prowadzi wyżej niż letnia. Momentami jest tak wywiane, iż wychodzi trawa i pędzę niczym po jakiejś skorupie. W ten sposób dochodzę do kapliczki poświęconej ofiarom gór w Modrém sedle, najwyżej położonej w Republice Czeskiej. Ładnie prezentuje się nawet we mgle.




Przy niej również decyduje się nagrać kilka ważnych zdań dla potomności.


Po kilkunastu minutach z bieli wyłania się potężna sylwetka Luční boudy (Wiesenbaude). Pod nią spotykam pierwszych turystów od wyjścia z Výrovki, którzy pytają się którędy iść do Špindlerověgo mlýna.


Rok temu wnętrza hotelowej restauracji były pełne, a dzisiaj pusto! Pojedynczy ludzie i znudzeni kelnerzy. Ale to nie żadna zaraza, tylko mało sprzyjająca pogoda. Mnie to nie przeszkadza, siadam i zamawiam smaczne piwo. Wkrótce zjawia się... mój wczorajszy współlokator z przełęczy Okraj, on przeszedł przez Śnieżkę i nic mu głowy nie urwało.


Gdy wychodzimy na zewnątrz zaczyna zmierzchać. W drodze do granicy nieoczekiwanie pogoda sprawia niespodziankę i odsłania królową Karkonoszy... Zrobiło się pięknie! Ale chmury nie zamierzają jeszcze ustąpić.



Z kolegą żegnam się przy Spalonej Strażnicy. On idzie spróbować przenocować bez rezerwacji w Samotni, ja do Domu Śląskiego.


Robi się coraz ciemniej. Śnieżka i schronisko. Kompletna cisza i pustka.


Pod Schlesierhaus docieram po 18-tej. W oknach pali się część świateł, a w dole wyciągi Pecu.



Kompletu nocujących nie ma, połowa łóżek stoi pusta. W piątek! Dostaję pokój dwuosobowy tylko dla siebie - luksus, pomijając panujący w nim dziwny zapach. Mam cichą nadzieję na jakąś integrację, bo w jadalni zbiera się z 10 osób, w tym ekipa, która przyszła przespać się na glebie. I co się okazało? Tylko ja wyciągnąłem sobie piwo, cała reszta spędzała czas przy herbacie i soczkach. Kurde, czy ja trafiłem na jakiś abstynencki weekend??

Niektórzy umawiali się na pobudkę o wschodzie słońca. Niepotrzebnie, bo dominowały chmury. Ja obudziłem się przez przypadek około 6.30 przy akompaniamencie wycia z dworu. A to darł się wiatr, znacznie silniejszy niż wieczorem. Przy otwieraniu okna prawie mi ono wyleciało, taki był podmuch! Na zewnątrz ciekawie.



Ubrałem się i zbiegłem do wyjścia nocnego. Ciężko drzwi domknąć, bo wiatr je wypycha, a na powietrzu ciężko ustać, gdyż podmuchy dosłownie przesuwają człowieka. Chwyciłem się wystającej rurki i zdołałem utrzymać. Płotek obok wejścia rozwalony, ale nie wiem czy to z tej nocy czy z poprzednich dni...


Udało mi się jakimś cudem przejść kilkanaście metrów (zgięty, żeby stanowić mniejszą powierzchnię) i zrobić kilka zdjęć Śnieżki wraz ze schroniskiem. Z pięciu fotografii tylko jedna nie była zbytnio poruszona, w pozostałych przypadkach wiatr nie pozwolił utrzymać pozycji.


Wróciłem na półtorej godziny do łóżka, a potem znowu wyjrzałem przez okna: wichura trwa.





Po zjedzeniu tradycyjnej śniadaniowej jajecznicy ponownie wyszedłem na sesję zdjęciową przed schroniskiem. Wiatr wydawał się ze mną bawić: przez kilka sekund cisza, a potem nagle huraganowa siła spychająca w bok. Znów w pewnym momencie musiałem się łapać różnych elementów, a nawet schować za schodami, bo zaczęło niebezpiecznie znosić mnie w kierunku Kotła Łomniczki. I strasznie i pięknie.







Zmiana widoczności: jest tak...


...a chwilę potem już tak:


Pojawiła się trójka GOPR-owców, która początkowo próbowała bawić się w zabawy na nartach, ale szybko zrezygnowali i weszli do Domu Śląskiego.
- Co ten wiatr dziś wyrabia to jakaś masakra! - skomentował jeden z nich.


Pytam się jaka może być jego prędkość?
- Ze 140-160 kilometrów na godzinę, na jutro zapowiadają 200.
Trochę przesadzili - sprawdzałem potem wykresy i one podawały "tylko" 120 kilometrów na godzinę. Natomiast w niedzielę rzeczywiście zanotowano podmuchy sięgające 223 km/h. Czesi uznają to za rekord Republiki, chociaż w przeszłości miało być na Śnieżce znacznie bardziej wietrznie.



Ubieram się porządnie - termometr pokazuje minus 4 stopnie, ale rzeczywista temperatura odczuwalna jest mroźnie dwucyfrowa. To mój ostatni dzień w Karkonoszach, choć nie w górach - muszę się dostać do Rudaw Janowickich. Początkowo planowałem przejść się jeszcze trochę granią, gdzieś do Słonecznika i dopiero stamtąd schodzić do Karpacza, lecz w tym wietrze to średnia przyjemność. Droga będzie krótsza.

Chodnik w części został odsłonięty, śniegu tu niewiele, bo nie potrafił się utrzymać przy wichurze.





Niedaleko schroniska proszę obco-polską parę o zrobienie zdjęcia. Jedynego podczas całego wyjazdu 😛.


Na przełęczy pod Śnieżką znowu spotykam współlokatora z Okraja, z którym zetknąłem się wczoraj w Luční boudzie. Spał - tak jak planował - w Samotni, nie było problemów z wolnymi miejscami. Teraz wraca do zostawionego na przełęczy Okraj samochodu i musi przejść przez Śnieżkę. Nie zazdroszczę mu w tych warunkach...

Zastanawiałem się, czy nie skorzystać z zimowego skrótu w kierunku Strzechy Akademickiej, ale ten jest całkowicie zasypany. Idę więc w dół czarnym szlakiem, na którym pojawia się coraz więcej ludzi.


Wyciąg na Kopę oczywiście nie działał, więc wszyscy ci biedacy musieli maszerować z dołu na własnych nogach.


Ostatnie spojrzenia na Śnieżkę...



...i na dzisiejszy cel - rudawskie cycki.


Odcinek między wyciągiem i Białym Jarem jest najgorszy - pochylony, kopny, a miejscami dla odmiany człowiek potrafi zjechać na obsypującym się śniegu w dół. Wiatr nie ustępuje ani na moment.


Poprawia się dopiero od skrętu w prawo, w miejscu gdzie normalnie do Strzechy prowadzi żółty szlak, zamknięty zimą. Zrobiło się co prawda znacznie bardziej stromo (założyłem raczki), ale podłoże jest ubite. Po chwilowej przerwie na Śląskiej Drodze (Schlesierhaus-Weg) pojawiają się najpierw dziesiątki, a potem setki turystów. Mam tu pełen przekrój odwiedzających Sudety: osoby w adidasach, walonkach, gumowcach i szpilkach, morsy, kobiety z dużymi torbami podręcznymi i wąsaci panowie z puszką w łapie. Są Azjaci, a nawet jeden Murzyn. Są saneczkarze i wózkarze. Była też grupa, która zdołała się zgubić na tej prostej trasie (myśleli, iż idą szlakiem żółtym). Większość wygląda już na bardzo zmęczonych, niektórzy decydują się zawrócić.


Ponieważ jako jedyny schodzę z plecakiem, więc co chwila ktoś mnie pyta, jak to jest z wejściem na Śnieżkę. Gdy po raz kolejny odpowiadam, iż formalnie ją zamknięto, zostaję uświadomiony, że nie - wczoraj KPN i GOPR zdjęli zakazy! Ponoć dach obserwatorium naprawiono i nie ma już zagrożenia. W Domu Śląskim oczywiście nie było o tym żadnych informacji... Z drugiej strony - wczoraj wiatr był znacznie mniejszy i nie można było wchodzić, a dziś, gdy urywa łeb i przewraca ludzi, można. Ot, logika...

W Karpaczu (Krummhübel) miałem wrażenie, iż zjechało się właśnie tutaj pół Polski! Kolejki gigantyczne, ulice zawalone zaparkowanymi samochodami. Wszędzie pełno ludzi, krzyki, wrzaski...


Panorama z hotelem G. robi obrzydliwe wrażenie. Gdzieniegdzie na dachach widać dziury ziejące po zerwanych elementach.


Gdy dochodzę na przystanek akurat podjeżdża pekaes - nie namyślam się więc ani chwili i wskakuję do środka. Opuszczam ten hałaśliwy twór miejski i jednocześnie żegnam się z zimą...

11 komentarzy:

  1. Startujesz z karierą "jutiubera"? Te fotografie wietrznej Śnieżki mają swój urok (i z zachodu, z poprzedniego dnia). A co do jedynego zdjęcia, które ktoś Ci zrobił, to standard, że nogi uciął :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem wrzucam jakiś filmik, zazwyczaj z wiatru, bo zdjęcie tego nie odda :P

      Ucięte nogi to standard, jak mam okazję to zawszę wolę postawić na jakimś kamieniu niż prosić ludzi :D

      Usuń
  2. No i znów pięknie wyszły Ci zdjęcia. Szczególnie te wieczorne i poranne z dnia następnego, mimo sporego-jak piszesz- wiatru. Oczywiście ten jest tam normą i trochę dziwię się, że GOPR-owców zaskoczył ten fakt. Ale może to dopiero niedawno powołane do służby...świeżaki? ;)
    Dobrze że Karkonosze jak zwykle obroniły honor prawdziwej zimy i śniegu trochę leży. W innych pasmach, już tak obficie w biały puch nie jest.
    Czekam oczywiście na ciąg dalszy wycieczki.

    P.S. O "wspaniałej" polityce KPN i GOPR względem ustanawiania przepisów lepiej się nie wypowiem, bo musiałbym chyba użyć zbyt dosadnego języka...

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem odnoszę wrażenie (nawet częściej niż "czasem"), że KPN najchętniej zamknąłby cały park przed "obcymi". Bo ciągle łażą po tych szlakach i przeszkadzają. Część GOPR-u także. Same problemy! I oczywiście wrzucanie wszystkich do jednego worka i wprowadzanie restrykcji "na wszelki wypadek", ale to w ogóle częsty przypadek w Polsce, nie tylko w górach.

      No i faktycznie w Karkonoszach zima była, jeszcze trochę łyknąłem jeżdżąc na nartach w Jesionikach (nawet udało mi się kilka dni przed zamknięciem granic), a tak to kicha straszna!

      Usuń
    2. O tak, jak masz Jesioniki to...zapodawaj! ;)

      Usuń
    3. Tam nie brałem aparatu, bo chciałem tylko pojeździć :)

      Usuń
  3. Szlachcic na zagrodzie, równy wojewodzie. Gdzie ktoś na jakimkolwiek "urzędzie" jakąś woń, choćby ulotną, takiej metaforycznej zagrody poczuje, zaraz mu się poczucie władztwa gruntowego włącza i z poczucia władzy nad plebsem satysfakcję czerpie.

    OdpowiedzUsuń
  4. uuuuu , czuję ten wiatr i zimno, no i słyszę , dobrze, że nagrałeś film, bo ten kto nie miał styczności to nie zdaje sobie sprawy z siły wiatru. Zdjęcia odjazdowe - głównie spodobało mi się nr 44 , jak w jakimś road movie (filmie drogi) - pustka i przestrzeń, ale wszystkie są wspaniałe i oddają klimat - bardzo ciekawe są Twoje wpisy - zawsze bardzo szczegółowe :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Teraz dopiero się jakoś dokopałem do tego wpisu ;) Ładnie widać na zdjęciach jak tam wiało. Kilka razy miałem okazję wędrować w takich warunkach po Karkonoszach i ma to swój urok ;)

    Ładnie światło Ci się trafiło rano, zdjęcia dzięki temu ciekawe wyszły.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Taki wiatr wywiewa część turystów, robi się puściej :) No i miałem trochę szczęścia z tym porannym słońcem, po południu się bardziej zachmurzyło.

      Usuń