czwartek, 31 stycznia 2019

Bardzo zimowe Karkonosze (1): kościół Wang - Dom Śląski.

W tym roku zima zaskoczyła wielu, bowiem w górach... spadł śnieg 😛. No dobra, spadło go bardzo dużo, co od początku stycznia zaczęło rodzić pewne komplikacje dla ludzi chcących tam uprawiać turystykę.

Karkonosze planowałem tydzień wcześniej, lecz prognozy były fatalne, do tego codziennie GOPR w swoich komunikatach straszył katastrofalnymi warunkami. Posłuchałem mądrzejszych i przełożyłem wyjazd na ostatni weekend miesiąca. Okazało się to średnio trafnym pomysłem, bowiem wspaniali meteorolodzy nie przewidzieli, że w owym wcześniejszym terminie pojawią się dwa dni z przepiękną pogodą, natomiast na naszą wyprawę zapowiadano pełne zachmurzenie, opady i wiatry. Czyli to, co widuję w górach od kilku miesięcy 😕. Podejrzewam, że ktoś rzucił na mnie klątwę...

W mało optymistycznym nastroju wyruszamy z Bastkiem o bardzo wczesnej porze z Górnego Śląska. Logistycznie musimy trochę kombinować, więc samochodem docieramy do Szklarskiej Poręby Górnej i tam zostawiamy go na jednej z ulic. W powietrzu czuć lekki mróz oraz straszliwy smród z okolicznych kominów (ale opłatę klimatyczną zapewne gmina pobiera!).

Udaje nam się zdążyć na autobus i z ukraińskim kierowcą teleportujemy się do Jeleniej Góry. Jak to ostatnio jest modne, dworzec autobusowy przyklejono do galerii handlowej. Ponieważ mamy trochę czasu, to wchodzimy do środka aby się ogrzać i może zjeść coś ciepłego. Pierwszy za drzwiami jest kebab, więc ściągam plecak i próbuję oprzeć o ścianę, a potem złożyć zamówienie, gdy nagle słyszę karcący głos ochroniarza:
- Panie, to nie poczekalnia!
Tak mnie zatkało, że nawet nie zdążyłem rzucić żadnego bluzga, a debil w czarnym wdzianku zniknął już za służbowymi drzwiami. No nieee, tutaj na pewno nic jeść nie będziemy!
Nie wiem co facet miał w głowie, możliwe, że pierwszy raz przy dworcu autobusowym widział kogoś z plecakiem! W każdym razie te hasło dźwięczało nam w głowach jeszcze długo i stało się niejako motywem przewodnim całego wyjazdu.

Kolejnym busem z kolejnym Ukraińcem za kierownicą osiągamy wreszcie początek szlaków w Karpaczu Górnym obok kościoła Wang. O ile w Jeleniej Górze praktycznie nie było śniegu, tutaj widać prawdziwą zimę.


Są ferie, więc i ludzi mnóstwo. Zanim ruszymy na szlak to zaglądamy jeszcze do sympatycznego lokalu niedaleko świątyni ewangelickiej. Starsza Ukrainka nalewam nam po Primatorze (miał być weizen, a okazał się ciemnym), a inni goście kosztują kresowe przysmaki.

Zegarek wskazywał prawie 13-tą, gdy w końcu trzeba było ruszyć tyłki. Już na samym początku sfrajerzyliśmy się płacząc haracz Karkonoskiemu Parkowi Narodowemu, zamiast jak większość osób minąć budkę bokiem. Eh, uczciwość człowieka kiedyś zrujnuje...


Niebieski szlak to prawdziwa autostrada. Walą tędy tłumy, zatem nie było możliwości, aby był nieprzetarty. Sporo osób zjeżdża na różnych przedmiotach, więc przezornie zakładamy raczki. Mimo szarówki atmosfera jest przyjemna.


Słabe widoki w kierunku wyższych partii gór.


Przecinamy Starą Polanę. Śniegu przybywa, schodząc z ubitego traktu momentalnie się zapadamy. Tutaj odbicie do Domku Myśliwskiego (St. Leonard am Kleine Teich).


Oczywiście odcinek szlaku biegnący wzdłuż Kotła Małego Stawu jest zamknięty jak w każdą zimę. Jeszcze kilka dni wcześniej obowiązywał 3. stopień zagrożenia lawinowego, potem obniżono go do 2-go.

Obejście zimowe przez las prowadzi drogą transportową do schronisk. Zaraz potem pojawia się przestrzeń.





Zasypane mostki niebieskiego szlaku.


Schronisko "Samotnia" (Kleine Teichbaude). Niewątpliwie jedno z najładniej położonych w śląskich górach, a może i polskich.


Powszechnie uznawane jest za obiekt "z cudowną atmosferą". Ja nigdy jej nie wyczułem. Przeważnie kłębią się w nim masy odwiedzających, a gdy kiedyś spaliśmy w nim poza sezonem, to obsługa zachowywała się, jakby była co najmniej angielskimi lordami. Chyba powinniśmy im czapkować, że to pracownicy tak sławnego przybytku...

I tak zaglądamy do środka. Nawet udaje nam się znaleźć wolny stolik.



(To nie ten co na zdjęciu 😏).

Kolejka do baru spora, bowiem przyjmowaniem zleceń, przygotowywaniem kawy i nalewaniem piwa zajmuje się tylko jedna osoba. Braki kadrowe czy chęć podręczenia klientów?

Zaintrygował mnie z kolei kominek: na kracie liczba 1000, zarys gór oraz sylwetka faceta z koroną. Czyżby powstała z okazji świętowania Tysiąclecia Państwa Polskiego?


Wypijamy po drogim piwie i znowu wychodzimy na czarno-biały świat. Chociaż nie - w jednym miejscu widać kawałek niebieskiego! Cud!


Gramolimy się pod górę, Samotnia i zasypany Mały Staw (Kleiner Teich) zostaje w dole.



Na grani nieźle musi wiać i trochę się przejaśnia.



Położona o rzut beretem Strzecha Akademicka (Hampelbaude). Uznawana za jedne z najstarszych w Karkonoszach. Choć sam budynek to konstrukcja z początku XX wieku, to wędrowcy byli w tym miejscu przyjmowani już w 17. stuleciu.


Do środka wpadam tylko po pieczątkę i zaraz potem idziemy dalej.



Tymczasem... niebo zaczyna nabierać nieśmiałych kolorów! Od razu robi się przyjemniej.

 


Wędruje się bardzo dobrze - szlak nadal jest znakomicie ubity. W dodatku od dawna nie było większych opadów, więc śnieg nie miał go jak przykryć.


Widać słupki czerwonego szlaku graniowego oraz odbicie do Luční boudy.




Grupa piechurów to jakiś zorganizowany wypad z dwoma ważnymi przewodnikami, ale też wszyscy na lekko. Osób z dużymi plecakami widzieliśmy bardzo niewiele.



Nie mamy szans dojrzeć słońca z powodu nisko zwisających chmur, ale to, co pojawia na odsłoniętym fragmencie nieba, i tak wygląda pięknie.

Rozdroże koło Spalonej Strażnicy - na górnym zdjęciu kolory w balansie bieli ustawionym na pochmurną pogodę, na dolnym balans bieli automatyczny. Ten drugi bardziej oddaje stan naturalny.



Migawki strzelają.


Jeden z pierwszych widoków na Śnieżkę (Sněžka, Schneekopee). Trochę podrasowany.


Pozostał nam już krótki odcinek z plecakami.





Studniční hora (Brunnberg) po czeskiej stronie.


W pewnym momencie widzimy, że nad Obřím dolem (Riesengrund) pięknie przechodzą chmury z czerwoną poświatą w tle. Ruszamy w te pędy w kierunku przepaści, co przepłacam wywrotką w głębokim śniegu; Bastek był jednak tak zaaferowany, że nawet tego nie zauważył 😛.


Gdzieś mieli ładną pogodę, my cieszymy się z jej namiastki. Bardzo klimatycznej namiastki.


Na horyzoncie widzę wieżę. Wygląda zupełnie jak ta na górze Ještěd obok Liberca, ale to przecież nie ten kierunek ani odległość. Rzut oka na mapę rozwiązał zagadkę - nadajnik Černá hora.


Jesteśmy już pod Śląskim Domem (Schlesierhaus). To jedyne śląskie schronisko na grani w którym jeszcze nie spałem i dzisiaj ten stan ma się zmienić.


Budynek, który w obecnej formie powstał na początku lat 20. XX wieku, zawsze mi się podobał i wyróżniał się nietypową żółtą barwą. Oryginalnie jednak był brązowy, podobnie jak inne górskie chaty. Współcześnie to najwyżej położony obiekt noclegowy w polskich Sudetach i jednocześnie czwarty na takiej liście w Polsce (1400 metrów n.p.m.).


Zanim wejdziemy do środka sycimy wzroki końcówką dnia. Przez chwilę przebijają się promienie słońca i doświetlają zbocza Śnieżki.


Z  góry schodzą jeszcze pojedynczy ludzie. Większość ma coś założone na buty (my też - raczki pomagały w kilku mocniej wychodzonych miejscach), niektórzy targają nawet czekany. No bo GOPR w końcu ostrzegał, że są bardzo trudne warunki zimowe na szlakach; co prawda do tej pory tego nie zauważyliśmy, ale może coś przegapiliśmy...

Nawet się zastanawialiśmy, czy także nie skoczyć na szczyt, ale ostatecznie uznaliśmy, że wobec zbliżającego się zmroku odłożymy ten pomysł na jutro.

Tymczasem dzień rzeczywiście się kończy.




W jadalni wita nas... pustka. W kącie siedzi jakaś parka, za barem pani z obsługi, a oprócz tego nikogo. Spodziewałem się większej frekwencji, zwłaszcza, że w takim okresie miejsce dostać tutaj niełatwo.
Na piętrach okazuje się jednak, że chyba wszystkie pokoje są zajęte, a obok pryszniców bytuje nawet kilku glebowiczów, tyle, że wszyscy integrują się we własnym gronie, a zwłaszcza ze smartfonami. Gniazdka elektryczne były miejscami strategicznymi.
Nasza dwójka (40 złotych od osoby) to niewielka klitka, w której ciężko jest zmieścić się dwóm osobom między łóżkami. W dodatku Bastek twierdzi, że w szafie coś bulgocze! Może to jakaś rura albo ktoś zapomniał sprzętu do bimbrownictwa? Niestety, po otwarciu drzwi nie znajdujemy przyczyny tajemniczych odgłosów 😏.

Zjadamy ciepły posiłek (całkiem smaczny żurek i podobno niezłe flaki - a fuuj!) i ruszamy do Czechów. Zamiast płacić 11 złotych za sikacza wolimy wydać ciut mniej za kufel z własnego browaru, jaki posiadają w hotelu Luční bouda. O samym obiekcie napiszę jeszcze w kolejnej części, teraz tylko wspomnę, że w tamtą stronę szliśmy przy bezchmurnym, rozgwieżdżonym niebie, ale wracaliśmy już w lekkiej zadymce, która z każdą chwilą się zwiększała. Na szczęście nie było jakoś specjalnie zimno - termometr przy Śląskim Domu wskazywał -12 stopni, a straszono dwójką z przodu... Za dnia czasem było tak ciepło, że musieliśmy rozpiąć kurtki lub ściągać czapki.

Po powrocie postanowiliśmy zajrzeć do świetlicy nocnej, która posiada taką oto formę:


Za parawanem z przestawionych stołów siedziało starsze od nas towarzystwo mieszane. Przywitaliśmy się, rozłożyliśmy się obok, trochę pogadaliśmy, ale ogólnie to każda grupa zajmowała się swoimi sprawami. Dopiero kiedy panie poszły spać jakoś tak męskie grono od razu zacieśniło krąg 😏. Potem pojawiło się jeszcze dwóch chłopaków, którzy zeszli właśnie ze Śnieżki i po przerwie podążali w doliny do samochodu.


(Zwróćcie uwagę na ilość śniegu za oknami 😛).

Dzień się zakończył i był to udany początek wędrówki. Nawet pogoda pokazała trochę łaskawsze swoje oblicze, szkoda tylko, że na kolejne dni prognozy były gorsze.

Nie mogę na koniec nie wrócić do pewnej kwestii, która cały czas nie dawała mi spokoju, a mianowicie do wspomnianych komunikatów karkonoskiego GOPR-u. Śledziłem je codziennie i wyglądały one prawie identycznie: warunki zimowe bardzo trudne albo warunki zimowe trudne. Hasła dość lakoniczne, żadnych szczegółów, gdzie jest bezpiecznie, a gdzie nie. Tak samo było w dniu wyjazdu. Tymczasem okazało się, że przejście tych szlaków, z których korzystaliśmy, nie stanowiło żadnego problemu! Wydeptane, otyczkowane, żadnych zagrożeń! Fakt, w kilku miejscach było trochę ślisko z powodu dużego ruchu i pomagały raczki, lecz także bez nich każdy był w stanie sobie poradzić. Więc po co tak straszyć potencjalnych turystów? Licząc na to, że część osób odpuści sobie wyjazd? Możliwe. Człowiek jednak jest przekorny i po takim doświadczeniu na drugi raz stwierdzi: "Ostatnio straszyli, a było lajtowo, więc teraz pewnie też przesadzają" (podobnie jak z nadmierną ilością ograniczeń dla kierowców na drogach). Tym bardziej, że to nie pierwszy raz mam sytuację, iż GOPR, delikatnie pisząc, rozmija się z prawdą.

15 komentarzy:

  1. Bo te komunikaty to dla zwykłych śmiertelników są, a Ty jesteś już "Le veteran passe par tout". Tam gdzie zwyklasy bez ratraka nawet nosa nie wyściubią, Ty jak Legolas śmigasz i nie rozumiesz. ;-D

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez przesady, tydzień temu to i wózek by się wprowadziło na grań bez żadnego ryzyka :P Naprawdę, te warunki były bardzo dobre :)

      Usuń
  2. fajne widoki, aż zima nie straszna :)

    OdpowiedzUsuń
  3. Ja to bym sobie nie darował tego wieczoru i wlazłbym jednak na Śnieżkę. W końcu to nie więcej jak pół godziny. A jak jeszcze napisałeś, że było bezchmurnie po zachodzie słońca no to już na pewno poświęciłbym tą godzinkę ;) !

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Gdybym wiedział, że zrobi się bezchmurnie, to pewno wleźlibyśmy, ale kiedy byliśmy pod schroniskiem to właśnie chmury zaczęły się kłębić i zniknęły dopiero z godzinę później. No i naszym priorytetem była wyprawa na piwo, baliśmy się, że nam zamkną :P

      Usuń
  4. Ale pięknie! Góry zimą są cudowne :)

    OdpowiedzUsuń
  5. Wspaniały, pełen wrażeń dzień. Zimowe wędrówki mają swój niepowtarzalny klimat.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dlatego cieszę się, że jednak jeszcze mamy zimę, bez niej byłoby w tym czasie w górach po prostu nudno ;)

      Pozdrowienia.

      Usuń
  6. I to jest prawdziwa zima! Ilość śniegu robi wrażenie. Mogliście jednak spróbować wieczorem szturmu na Królową, zapewne wrażenia byłyby nieziemskie. Przy podobnej pogodzie (co wnioskuje po chmurach, bo nie wiem jak było z ciśnieniem), mogło nawet tam nie wiać znacząco mocniej, niż na grzbiecie. Ale te końcowe zdjęcia z okolic Domu Śląskiego i tak...miodzio :)

    P.S. Komunikaty zapewne zrobiły swoje i niektórzy faktycznie odpuścili. Zapewne głównie chodziło im, ażeby powstrzymać śmiałków przed eskapadami po zamkniętych szlakach (Kocioł Łomniczki, Smogorni, Małego Stawu, Śnieżne Kotły), ale też biorąc pod uwagę kapryśność aury w Karkonoszach, trochę dmuchali na zimne. Być może mieli jeszcze z tyłu głowy, przykład niejakiego Szpilki ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Bez statywu i tak chyba jakiś rewelacyjnych zdjęć byśmy z góry nie zrobili, poza tym podejrzewam, że bezchmurne niebo było tylko na niewielkim obszarze.

      Co do komunikatów to zawsze podają listę zamkniętych szlaków, ale tu chodziło o warunki na szlakach otwartych. A te bynajmniej nie były takie, jak twierdził GOPR. Utwierdziło mnie to w przekonaniu, że następnym razem za bardzo się ich komunikatami nie przejmować, bo często zdarzają się nieprawdziwe. A chyba nie o to chodzi w przypadku tak profesjonalnej służby?

      Co do Szpilki to wspominaliśmy go często :P W tym przypadku GOPR, moim zdaniem, dał ciała. Nie było żadnej akcji ratunkowej, zagrożenia życia i zdrowia, tylko po prostu transport na zamówienie. Każdy mógł sobie taki zamówić. Może od razu zmieńmy nazwę na GOPR-taxi-gratis??

      Usuń
  7. Ja też nie wyczułem jeszcze tego "niepowtarzalnego" klimatu samotni. Fakt, budynek jest ładny, ale czy wchodząc do niego mogę powiedzieć, że jest jakoś lepiej? Nie bardzo.

    A komunikaty kakonoskiego GOPR'u to praktycznie przez cały okres zalegania śniegu informują o warunkach trudnych lub bardzo trudnych. I też się nad tym zastanawiałem. Bo jak piszesz, ktoś raz pojedzie w słoneczny weekend, z przedeptanymi szlakami i zobaczy informację, że warunki bardzo trudne, to następnym razem może się zdziwić, gdy naprawdę trafi na warunki bardzo trudne - wiatr, śnieg i mróz. A w komunikacie będzie to opisane niemal tak samo.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. No właśnie. Dziś w Karkonoszach piękna pogoda, nie padał śnieg od dawna. Nawet stopień lawinowy zmniejszył się do 1-ki. Ale warunki: trudne. Bo lód w niektórych miejscach. I to rzutuje na wszystko...

      Usuń
    2. W ten weekend byłem w Karkonoszach. Śnieg ładnie stwardniały, nawet poza szlakami. Wiatr słaby, słońce świeci, widoczność po horyzont. Jedynie, że jest trochę ślisko miejscami, ale to jedyny minus jaki zauważyłem. Nawet temperatura była dodatnia.

      Więc jeżeli to były warunki trudne, to nie mam pomysłu czy w Karkonoszach mogą wystąpić warunki dobre lub jakieś lepsze.

      Usuń
    3. Warunki dobre zapewne pojawią się, jak śnieg zejdzie zupełnie i nastanie lato :) Bo przecież śnieg groźny jest i powinno się siedzieć w domach, a nie szlajać po górach :)

      Swoją drogą zazdroszczę, w Opawskich wczoraj w niedzielę była już wiosna, śniegu tyle co kot napłakał. Tam to są "dobre" warunki ;)

      Usuń