sobota, 29 września 2018

Śląsk Cieszyński: drewniane kościoły, archeopark i zapadnięta wioska.

Mając wolny wrześniowy weekend postanowiłem ruszyć na jednodniową samochodową objazdówkę po czeskiej stronie granicy. Ponieważ akurat siedziałem w swojej rodzinnej miejscowości, to padło na najbliższy nam Śląsk Cieszyński. Nie do końca spodobało się to pogodzie, bowiem po tygodniu upałów i pełnej klary akurat w sobotę nastąpił spadek temperatury o 10 stopni, a niebo zaciągnęło się ciemnymi chmurami. Mówi się "trudno"...

Pierwsze zdjęcie robię przy rondzie w Pruchnej (czes. Pruchná, niem. Pruchnau), gdzie stoi ruina gospody z przełomu XVIII i XIX wieku. To najstarszy budynek w miejscowości, dobry przykład traktowania zabytków w Polsce. Wpisany był na listę u konserwatora, ale całe lata pozostawał bez opieki i doprowadzony został do stanu agonalnego. W tym roku oficjalnie go wyburzono, choć - jak widać na załączonym obrazku - nie do końca: większość obiektu nadal istnieje.


Na horyzoncie Beskid Śląski.


Śląsk Cieszyński ma w swoich granicach liczną grupę drewnianych kościołów (jest ich ponoć aż 22, choć pojawiają się inne dane). Najstarszy z nich znajdował się w czeskich Gutach (czes. Guty, niem. Gutty), ale spłonął w sierpniu 2017 roku 😨. Tak wyglądał dwa lata wcześniej, w zimie:


Z kolei największą świątynię można oglądać w polskich Kończycach Wielkich (czes. Velké Kunčice, niem. Gross-Kuntschitz). Wybudowano ją w 1777 roku w miejscu starszego kościoła.


Drzwi zamknięte na głucho, więc kręcimy się po cmentarzu. A tam znajduję m.in. Pomnik Poległych - tablicę umieszczono na krzyżu. Przy każdym nazwisku opis, gdzie żołnierz zginał: wymienione są wszystkie fronty Wielkiej Wojny, ale najwięcej poległo podczas walk z Rosjanami.


Wieża kościoła również jest największa w tej części Śląska. Wiszą w niej trzy dzwony z poprzedniej świątyni, najstarszy datowany jest na rok 1489.


W sąsiednich Kaczycach (Kačice, Katschitz) mają kolejny kościół. Wystawiono go w 1620 roku w Ruptawie (obecnie dzielnica Jastrzębia-Zdroju), a na obecne miejsce przeniesiono w latach 70. ubiegłego wieku. Niestety, tutaj zamknięte na klucz są nawet drzwi prowadzące do obejścia. Czyżby farorz czegoś się bał?


Lekko zniesmaczony kieruję się w kierunku granicy, wymieniając wcześniej w sklepie trochę złotówek na korony. Dawne przejście graniczne położone jest wśród zabudowy. Podczas robienia zdjęcia wzbudzam niepokój jakiegoś faceta o aparycji żula, który wychodzi z jednego z domów.


Po drugiej stronie już Karwina (Karviná, Karwin), a konkretnie to dawna wioska Raj (Ráj, Roj) włączona do powiększanego miasta w 1948 roku.


Granica biegnie górką, więc jest stąd widok na górnicze tereny położone niżej. Na pierwszym planie kopalnia ČSM (Důl Československé mládeže), a w tle zamglony Beskid Śląsko-Morawski z Gigulą po lewej.


Inną dzielnicą Karwiny są Łąki (Louky, Lonkau). Leżały one tuż przy lewym brzegu Olzy i na początku XX wieku liczyły prawie 2 tysiące mieszkańców. W okresie socjalistycznym pod wioską intensywnie fedrowano, co spowodowało katastrofalne skutki: zanieczyszczono wody powierzchniowe, zdegradowano grunty orne, zapadły się prawie wszystkie domy! Efekt był taki, że dawnych Łąk już nie ma, co dobrze obrazuje zestawienie dwóch map: tej z 19. stulecia i obecnej (obie pochodzą z mapy.cz).


Nowe Louky wybudowano na południe od starych. W oryginalnej lokalizacji przetrwał jedynie samotny kościół św. Barbary z 1818 roku. W opuszczonej okolicy wygląda surrealistycznie.



Oficjalnie zdesakralizowano go w 1995 roku. Sterczy tu jak niemy wyrzut sumienia w kierunku przemysłu wydobywczego. Na ścianach informacje, że jest własnością kopalni, a alarm uruchomi odpowiednie służby ochronne. Wejścia do wnętrza broni solidna krata, można jedynie zerknąć przez drzwi. Widać resztki ołtarza.




Kwestią czasu pozostaje moment, kiedy i ten budynek się zawali. Wtedy zniknie ostatnia pamiątka po Łąkach, które faktycznie teraz odpowiadają swojej nazwie.




W oddali kopalniane składowiska.


Głównym celem dzisiejszego dnia jest Kocobędz (Chotěbuz, Kotzobendz)*. Na jego terenie znajduje się tzw. Cieszynisko (Stary Cieszyn), czyli dawne grodzisko. Po latach badań archeologicznych kilkanaście lat temu zrekonstruowano na nim wczesnośredniowieczny gród (archeopark). Lubię takie miejsca, więc od dawna myślałem o odwiedzinach.

Turyści wchodzą najpierw do nowego budynku kasowo-ekspozycyjnego.


W środku wystawa stała prezentuje historię grodu, jest m.in. makieta rekonstrukcji.


Ciekawe rzeczy znajdowano podczas budowy nowego wejścia; niektórzy pewnie długo zastanawiali się, gdzie posiali swoje bryle albo gybis 😛.


Wystawa czasowa prezentowała salę lekcyjną z okresu międzywojennej Czechosłowacji.


Widok z górnego poziomu w kierunku Czeskiego Cieszyna oraz na linię kolejową do Bogumina. Wzgórza z tyłu to już polski Śląsk.




Zwiedzanie skansenu możliwe jest tylko z przewodnikiem o pełnych godzinach. Nienawidzę tego u Czechów! Dodatkowo widzę, że zbliża się do nas młoda dziewczyna, więc moja irytacja sięga zenitu. Na szczęście się myliłem: przewodniczka była kumata i opowiadała z zapałem, a nie jedynie klepała wyuczone formułki.

W kierunku grodziska idziemy wysokim metalowym mostem i wychodzimy w rowie, nad którym przerzucono most drewniany.



Teren ten był po raz pierwszy zasiedlony w późnej epoce brązu i wczesnej żelaza przez ludzi z kręgu tzw. kultur pól popielnicowych (nazwa pochodzi od urn, w których składano prochy po spopieleniu zmarłych), czyli około 800-500 lat przed naszą erą. Potem nastąpiła długa przerwa i gdzieś w VII-VIII wieku pojawili się tu Słowianie.


Czesi reklamują archeopark jako miejsce, gdzie można spotkać swoich pra-pra-pra-....-dziadków. Ale w ich przypadku to teoria mocno naciągana - prawdopodobnie mieszkali tu Golęszyce. To plemię żyło na Górnym Śląsku i miało wówczas wiele wspólnego z plemionami lechickimi, natomiast niewiele z sąsiadującymi z nimi od zachodu Morawianami, a już prawie nic z Czechami. Zatem swoich przodków to mogą tu szukać Ślązacy, ale już niekoniecznie "prawdziwi" Czesi 😏.

Dlaczego na osiedlenie wybrano to wzgórze? Świetnie nadawało się do obrony. Oprócz właściwego grodu istniały tu dwa przedgrodzia, każde rozdzielone głęboką przekopą, które widać do tej pory.




Oprócz stromego podejścia mieszkańców broniły drewniane palisady. Niestety, po dekadzie od ich postawienia konieczne stało się wybudowanie nowych, bowiem drewno zaczęło gnić. Trafiliśmy więc na prace remontowane - po palisadzie zostały wióry oraz doły z oprzyrządowaniem archeologów, a jej wygląd można sobie tylko wyobrazić na podstawie makiety.



Lokalizacja miała także inny aspekt: dawniej Olza biegła bliżej wzgórza, a gród pilnował brodu. Biegła tędy jedna z odnóg Szlaku Bursztynowego, więc ruch musiał panować spory (oczywiście jak na tamtejsze normy 😏).

Mimo solidnych zabezpieczeń wiadomo, że co najmniej dwukrotnie Cieszynisko zostało zdobyte i złupione. Dokonali tego albo wojownicy Państwa Wielkomorawskiego albo któryś z oddziałów w czasie wojen między Morawianami i Wiślanami. W X lub XI wieku rolę regionalnego ośrodka przejął gród na Górze Zamkowej w Cieszynie.

W grodzisku odtworzono 9 obiektów. Skromnie. Pisząc szczerze to byłem zawiedziony - za 90 koron (plus 30 zezwolenia na fotografowanie) spodziewałem się czegoś większego. Do tego metalowe siatki skutecznie psuły wszelkie kadry.


Dominują półziemianki. Bez kominów, bo dym uciekał otworami. Niektóre większe, w których nie ma prawie nic oprócz paleniska (i gaśnic), w innych są posłania.





Warto zwrócić uwagę na dachy - jasny kolor strzechy wskazuje, że nie dostaje się tam woda. Chatki w archeoparku mają około dziesięciu lat, zatem widać, że są szczelne.


Przewodniczka prezentuje mielenie ziaren. Aby uzyskać kilogram mąki trzeba było poświęcić mniej więcej godzinę. A następnie zęby, bowiem do mąki często dostawały się kamienie konsumowane razem z posiłkiem.



Większość chat była z gliny (obkładano nią drewniane patyki). Drugi typ to typowy domek zrębowy. Budowa obu zajmowała około miesiąca.


Który był lepszy do mieszkania? W glinianym latem panował przyjemny chłód, w drewnianym za to cieplej było zimą. Podobno naukowcom udało się w nim nagrzać powietrze do kilkunastu stopni.

Długa chata służyła społeczności do zbierania się i integracji. Dzisiaj można tam obejrzeć przedmioty i ubrania używane przez średniowiecznych Słowian.



To z kolei ziemianka eksperymentalna: dach sięga ziemi. Dzięki temu w środku było jeszcze cieplej, ale za to bardziej wilgotno.


Na koniec nieduża dymarka, w której wytapiano żelazo.


Całość zwiedzania zajęła trzy kwadranse. Nie nudziłem się 😏. Nie mniej uważam, że cena wstępu powinna być niższa, zwłaszcza, że skansen jest rozkopany przez remont. Nasza grupa liczyła 8 osób, w tym niektóre chyba dość mało uświadomione, bo nie bardzo wiedziały, czy z przewodniczką gadamy po polsku czy po czesku 😛. Z kolei najbardziej rozbawił mnie ten dialog:
- Czy to są Beskidy? - babka pokazuje góry na horyzoncie.
- Nie, to już Polska - odpowiedziała przewodniczka. Najwyraźniej Beskidy rozciągają się tylko w Republice Czeskiej 😛. Na jej usprawiedliwienie dodam, że potem wspomniała coś, że tam gdzieś jest Wielka Czantoria 😏.

Po nasyceniu ciała pora dopieścić ciało, a konkretnie brzuch: na obiad jedziemy do Czeskiego Cieszyna do znanej mi restauracji.


U Czechów kampania wyborcza chyba nigdy się nie kończy, ale tym razem plakaty są przez niektórych olewane 😏.


W knajpie mamy towarzystwo starszych Ślązaczek świętujących urodziny. Ciekawie się słuchało ich śląsko-czeskiej mieszanki słownej.

Po wyjściu z lokalu w końcu pojawiło się trochę słońca.


Po podziale Cieszyna w 1920 roku jego czeską część musiano tak naprawdę wymyślić od nowa. Zabudowa była nieliczna i skupiała się głównie wokół Sachsenbergu - ulicy prowadzącej z mostu na Olzie do głównego dworca. Całe centrum pozostało po polskiej stronie, natomiast po czeskiej większość zakładów przemysłowych.
W 1927 roku Czesi rozpoczęli budowę swojej "starówki". Na nowym rynku stanął eklektyczny ratusz otoczony modernistycznymi kamienicami.



Ulice do niego prowadzące to także budynki z tego okresu.


Te starsze zachowały się w pobliżu dworca, gdzie już w czasach Habsburgów kwitło życie towarzyskie, a w pewnym okresie kursowały nawet tramwaje.



Linia kolejowa była jedną z przyczyn podziału Śląska Cieszyńskiego - dla Czechosłowacji miała strategiczne znaczenie, ponieważ stanowiła główne połączenie Czech i Moraw ze Słowacją (choć nie jedyne, jak czasem podaje się w literaturze). Z polskiego punktu widzenia ta kolej była marginalna, zresztą Warszawa zawsze patrzyła głównie na wschód i Kresy.


Za dworcem znajduje się często odwiedzany przeze mnie market. Tym razem cała okolica pełna jest żuli, jeszcze ich tylu tu nie widziałem! Na zegarku godzina 16-ta, a towarzystwo w większości już potraciło przytomność.


Droga powrotna jest nieco pokręcona. Ponownie wjeżdżam do Kocobędza, ale do innej jego części. Jedziemy wąską, przyjemną szosą wśród pól i pastwisk.


Przy jednym z zakrętów pasie się czarne stado. Zatrzymuję się, bo mam tu ładną panoramę Beskidu Śląskiego.


Widać Skrzyczne ze swoim nadajnikiem (34 kilometry), a na lewo zalesioną kopułę Równicy (21 kilometrów ode mnie). Pierwszy raz z takiej perspektywy mogę obserwować Ustroń ze swoimi "piramidami".


Od prawej: Równica, niski Lipowski Groń (na którym nigdy nie byłem) i pasmo Szyndzielni z Klimczokiem i Trzema Kopcami (oddalone o około 30 kilometrów). Blokowiska to chyba polski Cieszyn, podobnie jak komin elektrowni.


Zbliżają się posiłki, więc lepiej się ewakuować!


Przyjechałem w tę część wioski, aby zobaczyć pozostałości pałacu Chotěbuz. Kryją się one za tą bramą.


Kiedyś był tu dwór obronny, po którym pamiątką jest wieża strażnicza z przełomu XIII i XIV wieku, remontowana w XIX. Podobno można ją zwiedzać.


Późniejszy barokowy pałac w 19. stuleciu rodzina Trach-Bees sprzedała Komorze Cieszyńskiej, która urządziła w niej zameczek łowiecki, a następnie szkołę rolniczą. Okres Czechosłowacji to także placówki edukacyjne: przedszkole i podstawówka, a za komuny Školní statek při Střední zemědělské škole Český Těšín, czyli coś w rodzaju zakładu-gospodarstwa wraz z internatem dla uczniów chcących poznać rolnictwo od strony praktycznej. Po 1989 roku przestał funkcjonować, lecz nad wjazdem nadal wisi stary szyld.


Pałac po XX-cznych przebudowach zatracił cechy stylowe, jest w kiepskim stanie i należy dziś do gminy, która nie bardzo ma pomysł, co z nim zrobić. Pojawiali się jacyś potencjalni inwestorzy, ale szybko znikali. Mimo, że został uznany za zabytek, to zdarzają się także pomysły, aby wszystko wyburzyć.


Stąd też widać Beskidy. Wielka Czantoria została przysłonięta przez drzewo, po prawej natomiast pojawił się Stożek. Powyżej środkowego domu można także dostrzec ewangelicki Kościół Jezusowy w Cieszynie.


W drugą stronę Gigula, zwana też Lysą horą. Odległa jest o 26 kilometrów.


Ulica Kocobędzka w Kocobędzu. Czyżby prowadziła do Kocobędza??


Ostatnim planowanym przystankiem w kraju morawsko-śląskim są Olbrachice (Albrechtice, Albersdorf). Obejrzymy trzeci dziś drewniany kościółek. Nosi wezwanie św. Piotra i Pawła i został wybudowany w 1766 roku. Różni się wizualnie od tych widzianych wcześniej w polskiej części, zwłaszcza wieżą.


Od kiedy przed II wojną światową w wiosce postawiono nowy kościół, ten służy głównie jako kaplica cmentarna. Zdaje się, że jego właścicielem jest gmina.

Oczywiście muszę też pokręcić się po cmentarzu. Niektóre jego fragmenty przypominają labirynt.


Przy głównej alejce stoi rząd pamiątkowych pomników; dla każdego coś miłego, jeśli można użyć takiego sformułowania w tym przypadku.


Od lewej strony mamy więc Pomnik Poległych w Wielkiej Wojnie, potem ofiary II wojny światowej. Są dwaj polscy żołnierze, którzy zginęli w czasie wojny polsko-czechosłowackiej w 1919 roku. Trzej żołnierze radzieccy. Wreszcie nieznany bohater zabity przez hitlerowców 1 maja 1945 roku, czyli dwa dni przed wkroczeniem tu Armii Czerwonej. W sumie, skoro ta osoba jest nieznana, to skąd wiadomo, iż była bohaterem?


Za tujopodobnym iglakiem dwa następne pomniki: Adriana Wernera i czterech Żydów. Adrian Werner był miejscowym Polakiem (lub Ślązakiem, w zależności od spojrzenia), który w czeskiej armii służył w Afganistanie. Ciężko ranionego przewieziono do kraju i tu zmarł w ołomunieckim szpitalu.


Według spisu powszechnego osoby deklarujące się jako Polacy stanowią 23% mieszkańców, ale chodząc po cmentarzu ma się wrażenie, iż to grupa dominująca: większość nagrobków posiada polskojęzyczne nazwiska i imiona.


Akurat jutro mija 80 lat od polskiego ultimatum skierowanego do władz w Pradze, w którym żądano oddania Zaolzia. Kilka dni później polskie wojsko przekroczyło Olzę. Zapewne tutaj także witano je radośnie, a Czesi pakowali się do pospiesznego wyjazdu...


Jadąc w kierunku granicy znów przecinamy tereny górnicze. Ciekawie wyglądają stawy w dawnych wyrobiskach.




Na polski Śląsk wjeżdżamy tym samym przejściem którym go opuszczaliśmy. Domu w obu państwach stoją tak blisko siebie, że sąsiedzi mogli przerzucać sobie przesyłki z okna do okna.



Ostatnie spojrzenie na Zaolzie. Kopalnia ČSM, kopalnia Darkov (największa w Republice) oraz panorama Beskidu Śląsko-Morawskiego.




Droga do domu miała być już bez przygód, ale niespodziewanie przed Pruchną wybiega na asfalt... stado koni. Wystraszone i zdezorientowane pędzą przed siebie ku przerażeniu kierowców. Jeden z samochodów jadących za nimi wyraźnie się strasznie śpieszy, omija je z boku i prawie wpada do rowu! "Co za idiota" - syczę pod nosem.


Okazało się, że może był to właściciel czterokopytnych albo jakaś inna osoba z nimi związana, bo potem zatrzymał auto, zastopował konie i te zaczęły biec w naszą stronę! Ciekawe, czy udało im się bezpiecznie dotrzeć do zagrody??


------
* Zazwyczaj używam czeskich nazw tych miejscowości, ale w tym wpisie postanowiłem być konsekwentny i nie wprowadzać chaosu, więc od początku do końca stosuję wersję w postaci: polska-czeska-niemiecka.

10 komentarzy:

  1. Jednym słowem, zaliczyłeś safari na drodze ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Safari z lekkim dreszczykiem emocji, bo nigdy nie wiadomo, cze kuniowi nie wpadnie do głowy wskoczyć na maskę :D

      Usuń
  2. Interesująca pętla. Dużo atrakcji turystycznych i nawet ładna widokowo. Te grodzisko bym chętnie obejrzał, ale poczekam, jak się skończy remont.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mają go skończyć w przyszłym roku. Sam bym się wybrał zobaczyć, jak to wtedy będzie wyglądało, ale nie wiem czy będzie mi się chciało jeszcze raz słuchać tej samej historii ;P

      Usuń
  3. Bardzo ciekawa notka, jedna z lepszych. :-)

    OdpowiedzUsuń
  4. Fajna trasa wycieczki, z tymi kościołami to u nas prawdziwa zmora. Na ogół tylko w niedzielę jest szansa zobaczyć wnętrze. Ruiny pałacu to świetne miejsce, znowu Grafy, by się kłóciły, bo Przemek chciałby wejść do środka, w Kinga kręciłaby nosem.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Czasem są otwarte przedsionki, choć w przypadku kościołów drewnianych to rzadziej. W woj. małopolskim na Szlaku Architektury Drewnianej w okresie letnim w części świątyń mają otwarte drzwi i czekają przewodnicy/opiekunowie, ale nie w woj. śląskim niestety.

      Usuń
    2. Aż chciałoby się wrócić do Rumunii, gdzie we wsi siedmiogrodzkiej, na widok turystów, zjawiała się znikąd miła pani z kluczami, i za niewielką opłatą pozwalała zwiedzać i fotografować do woli...
      Drogi Grafie - też bym kręciła nosem na zwiedzanie ruinek. No ile można oglądać kamulce?!

      Usuń
    3. W Beskidzie Niskim też mi się w lipcu taka pani zjawiła :)

      A co do ruin, to akurat tutaj nie było kamulców ale cały budynek :P

      Usuń