środa, 20 czerwca 2018

Góry Stołowe: Kudowa-Zdrój - Machov - Pasterka - Machov.

Po półtora roku postanowiłem wrócić w Góry Stołowe, w których zostało mi jeszcze "trochę" szlaków do przejścia, zarówno po polskiej, jak i czeskiej stronie.

W piątkowe południe docieram do Kudowej-Zdroju (Bad Kudowa, czes. Lázně Chudoba). Bez zwłoki ruszam w kierunku centrum, gdzie uskuteczniam zakupy. Główną ulicą maszeruję raźno na Park Zdrojowy, gdy nagle powietrze przeszywa przeraźliwe wycie syreny! Larmo jest tak duże, że ludzie kurczą się i zatykają uszy. Nalot, zamach, kryzys?? Pewnie ćwiczenia, bo po kilku minutach milknie, ale długo jeszcze słychać je w uszach...

Dzielnica parkowa Kudowy może cieszyć oko, widać, że o nią dbają.


Ciekawe co jest tym zagrożeniem? Może róże i ich kolce? Wpadną na nie biedne dzieci i zrobią sobie krzywdę.


Odnowiona stara hala spacerowa z 1902 roku (Wandelhalle), nazywana często Teatrem pod Blachą.


Muszla koncertowa z lat 30. XX wieku, a z tyłu po prawej zakład przyrodoleczniczy.


Ze skupiania się przy fotografowaniu wyrywa mnie hasło:
- Jeśli jeszcze raz się spotkamy, to stawia pan piwo!
Oglądam się i widzę rodzinkę, z którą jechałem pociągami z Wrocławia. Na pewno nie chciałbym znów na nich trafić, a tym bardziej fundować browara, bo byli towarzystwem męczącym: trójka dzieci rozkapryszona i nadpobudliwa, rodzice niewiele lepsi, za to na pewno równie głośni. Ostatnio odnoszę wrażenie, że to standard w środkach komunikacji...

Przed mną pierwsze podejście - Góra Parkowa (Schlossberg). Wspinam się raźno jak sarenka i wkrótce stoję przy Altanie Miłości (Liebes Laube).


Secesyjny punkt widokowo-schadzkowy powstał w okresie międzywojennym lub trochę wcześniej, dzisiejsza kopia stworzona w ramach Euroregionu Glacensin mało go przypomina. A i panorama skromniejsza.


Zielony szlak wyprowadza mnie obok przekaźnika i zaczynam schodzić w dół. Z łąk mogę podziwiać zabudowę Czermnej (Tscherbeney, 1937–1945: Grenzeck, czes. Velká Čermná) oraz Stołowe pagórki.



Na skrzyżowaniu krzyż wotywny z 1856 roku.


Główna atrakcja Czermnej należy do tych z gatunku makabrycznych, bo tak można nazwać Kaplicę Czaszek (Schädelkapelle). Zebrano w niej 3 tysiące kości ofiar wojen i zarazy z przełomu XVIII i XIX wieku, szczątki dalszych 20-30 tysięcy spoczywają w krypcie.


Odpuszczam sobie wejście do środka - raz, że nie można tam robić zdjęć, co działa na mnie jak czerwona płachta na byka; dwa - iż kiedyś odwiedzałem ossuarium w Kutnej Horze, gdzie takich obostrzeń nie było. Trzeci europejski zbiór kości znajduje się w Mělniku, oglądałem go z zewnątrz w październiku.

Zamiast pchać się do wewnątrz z licznymi turystami na spokojnie zwiedzam otoczenie. Tuż obok Pomnik Poległych ze słabo czytelnymi napisami.



Dzwonnica z 17. stulecia, wybudowana jako baszta.


Kościół św. Bartłomieja Apostoła.


Na cmentarzu sporo starych grobów. Pod murem zorganizowano ładne lapidarium.




Zwracają uwagę słowiańskie nazwiska, niektóre nagrobki są w całości po czesku. Czermna była jedną z 11 wsi ziemi kłodzkiej zamieszkałej aż do XX wieku przez liczną ludność czeskojęzyzną. Czeski kątek (Böhmischer Winkel, czes. Český koutek) przestał istnieć po przyłączeniu tych terenów do Polski - dotychczasowi mieszkańcy wyjechali do Czechosłowacji i Niemiec.


Tu z kolei grób burmistrza o nazwisku zupełnie nie pasującym. Czyżby pochowana po lewej Anna dożyła swoich ostatnich dni w Czermnej?


Mijam kilka autokarów i idę dalej. Sklep wizualnie przypomina jeszcze poprzednią epokę.


Wzdłuż ulicy dużo przedwojennych domostw, są także pojedyncze w stylu sudeckim. Niektórym jednak chyba pomyliły się regiony kraju (w dodatku to dawny browar)...




Na winklu postawiono kilkanaście lat temu pomnik w kształcie fragmentu murów miejskich. Wygląda kiczowato. Upamiętnia on Annę Świdnicką, królową Czech i księżniczkę świdnicko-jaworską. Jej związki z Czermną są dość odległe - otóż pierwsza wzmianka o miejscowości pochodzi z okresu jej życia.


Po sąsiedzku Pomnik Trzech Kultur, składających się na historię Czermnej.


Autoportret 😏.


Droga zaczyna wznosić się w górę. Z boku ktoś chce zasypać chałupę.


Dom mieszczący ruchomą szopkę, którą wykonał w latach 30. minionego wieku František Stepan. Tu popełniłem błąd, bo mogłem zajrzeć do środka, choć chyba nikogo z właścicieli tam akurat nie było.


Szlak wreszcie odbija z asfaltu i wchodzę w las, jednocześnie robi się bardziej stromo. Cały spocony zarządzam sobie przerwę obok składowiska ściętego drzewa.


Kolejną peryferyjną dzielnicą Kudowej jest Pstrążna (Straußeney, Straußdörfel, czes. Stroužné). Wioskę mieli założyć husyci i ewangelicy dominowali w niej aż do 1945 roku.

Na skraju dom parafii luterańskiej z tablicą wspominającą wizyty przyszłego prezydenta Czechosłowacji - Masaryka.


Dawna remiza strażacka z 1924 roku.


Niedaleko, otoczony szpalerem drzew, stoi kościółek ewangelicki. Kamienny, skromny i ładny. Wzniesiono go w 1848 roku.


Nabożeństwa nadal się w nim odbywają, uczęszcza na nie skromna liczba ewangelików, którzy żyją na tych terenach. Zmiany granic w Pstrążnej przetrwała niewielka grupa dawnych mieszkańców, o ciągłości osadnictwa świadczą groby z datami śmierci po 1945 roku..



"Zwikirsch" to zniemczone czeskie nazwisko "Cvikýř". Wokół kościoła pochowano także kilku weteranów wojny z Francją w 1871 roku.


Wcześniejsza ewangelicka świątynia stała przy drodze i była drewniana. Pamiątką po niej jest kamienna chrzcielnica.


Współcześnie w wyznaniu dominuje katolicyzm. Kościoła tej odmiany chrześcijaństwa brak, jakiś czas temu wybudowano kaplicę, która kojarzyła mi się... z garażem. Na pewno styl sudecki to nie jest!


Dziś będę kilkukrotnie przekraczał granicę. Po krótkiej chwili na niebieskim szlaku widzę charakterystyczne słupki.


Odcinek czeski ma tu zaledwie około pół kilometra, w czasie którego przecinam malutki przysiółek Končiny składający się z kilku chałup.


Za domami spotykam grupę wyglądającą na uczniów szkoły średniej. Okazuje się jednak, że to studenci z Uniwersytetu Gdańskiego. Ostatniego z nich pytam, gdzie byli.
- Na błędnym..., na błędnym... - duka zmieszany chłopak. Błędnym wzroku zapewne 😛.
Szybko wracam do Polski, gdzie także nie zabawię długo. Kilka minut i trzecie przejście graniczne na szlaku.


"Mój" szlak prowadzi do Błędnych Skał, ale ja wybieram się na północ żółtymi oznaczeniami. Rozciąga się tu szeroka polana obok szczytu Bučina z punktami widokowymi na okolicę.



Zza drzew przebija Szczeliniec Wielki.


Na środku polany rośnie drzewo, przy którym piknikuje grupa młodych tatusiów z dziećmi. Zrzucam plecak, aby zrobić kilka zdjęć. Na pierwszym planie widać Ostaš, a na lewo Adršpašskoteplické skály.


Gdy się dobrze przyjrzeć, to można zerknąć dalej. Są Góry Suche, a nawet blade Karkonosze ze Śnieżką odległą o niecałe 50 kilometrów.



Liczyłem, że ekipa dziecięcych wędrowców sobie pójdzie, ale dochodzą kolejni, więc schodzę niżej w okolice wyciągu narciarskiego. Pode mną leży Machov (Machau), lecz nie chcę być tam za szybko i znowu sobie siadam, czekając aż chmury przepuszczą słońce.




W środku dolina Černý důl, którą zamierzam przejść wieczorem.


Na skraju lasu kompleks skoczni narciarskich. Czesi mają ich sporo, tylko dobrych zawodników brak.


Plan na popołudnie miałem prosty: w centrum Machova zaglądam do knajpki, stołuję się, a następnie wspomnianym Černým dolem udaję się do Pasterki, bowiem częścią tej trasy jeszcze nie szedłem. Ale życie wie swoje - lokal otwierany jest w piątki dopiero o godzinie 17-tej, tymczasem na zegarku nawet nie ma 4-tej... Jestem za wcześnie!


Pora na szybką modyfikację: w sklepie, który dla odmiany zaraz będą zamykać, robię zakupy, po czym piechtuję w kierunku Machovskiej Lhoty. Oczywiście przy okazji kilka ujęć: słup morowy z kościołem husyckim w tyle oraz Pomnik Poległych w postaci kamienia.



Obok kościoła trafiam na pogrzeb, prawdopodobnie strażaka, bowiem pod remizą widziałem informacje o wiecznej pamięci.


Machovská Lhota (Lhota Mölten) to wioska pełna starych domów, która zawsze mnie zachwyca. Dziś może ciut mniej, bowiem przez większość dreptania słońce znów zakryły chmury.


W miejscowości działa gospoda "U Lidmanů". Bardzo sympatyczne miejsce z dobrą kuchnią, takim piwem i umiarkowanymi cenami. W środku miejscowi oraz turyści z polskiej strony.


Jestem tak głodny, że do Krakonoša zamawiam najpierw utopenca, a potem jeszcze gulasz. Pychota!


Starszy Czech siada obok i nawiązuje rozmowę: najpierw wziął mnie za rodaka, bo czytałem jakiś czeski folder turystyczny. Potem wypytuje, co chcę zwiedzić:
- Nie, tam już byłem. Tam też - odpowiadam.
Facet myśli i rzuca.
- A na ruinach zamku Skály?
- Nie.
- A droga krzyżowa na Křížový vrch?
- Również nie!
No to mam kilka nowych typów na kolejne wyjazdy 😏.

Gawędzimy sobie chwilę, po czym pora się zbierać. Czech pomaga mi podnieść plecak i jęczy ze zdziwienia.
- On tam ma chyba złoto, dzwońce po policję! - krzyczy do barmana 😛. Przesadza; co prawda po zakupach ciężar na plecach się zwiększył, ale do rekordu bardzo mu daleko 😏.

Skoro znalazłem się w tym miejscu, więc na nocleg pójdę sobie "tradycyjną" trasą, czyli niebieskim szlakiem trawersującym szczyt Lhotecký Šefel. Chodziłem nim wielokrotnie, ale chyba nigdy za dnia. Zaczyna się tuż za knajpą.



Resztki utwardzenia świadczą, że w przeszłości mógł być wykorzystywany do transportu.


W górnej części drwale urządziły wycinkę, na szczęście wiem, gdzie iść. Gdy kończy się las to zaczyna się Polska i łąki.



Z boku pojawia się para wiekowych rowerzystów, którzy siedzieli na dole w restauracji. Okazuje się, że idą na nocleg do tego samego miejsca, co ja. W sumie pomysł udania się z Pasterki do Machovskiej Lhoty uważam za średnio dobry, bowiem zjazdy i podjazdy są tutaj dość strome.
Mężczyzna podziwia mnie za dźwiganie wielkiego plecaka, a ja jego, że w na jesień życia chce mu się jeszcze uprawiać turystykę.

Po niecałej godzinie jestem pod "Szczelinką", należącą do dzierżawców schroniska PTTK. Nie chciałem tu spać, ale w schronie wszystko było już dawno zajęte, co zresztą jest normą.


Sama "Szczelinka" wzbudza u mnie mieszane uczucia: warunki schroniskowe, jest czysto, schludno, ciepła woda, ale drogo, a w menu dominują... burgery! Rozumiem gdybyśmy byli na wrocławskiej starówce, a nie na końcu świata! Klimaty hipstersko-imprezowe są tutaj silne, górskie gdzieś giną, zwłaszcza po zmroku.

Zastanawiałem się nad przebieżką na Szczeliniec, lecz skończyło się na krótkim spacerze.



Wieczorem udaje mi się obejrzeć pierwszy mecz mistrzostw świata i to od razu szlagier Hiszpania-Portugalia. Szkoda tylko, że bawidamkowi udaje się strzelić wyrównującego gola zaraz po zrobieniu tego zdjęcia. O dziwo, większa część publiczności przyjęła to z entuzjazmem!


W nocy śpi mi się ciężko, co chwilę się budzę - to z emocji, bo nie mogę doczekać się wędrówki następnego dnia 😏.

Sobota - zgodnie z zapowiedziami - wita piękną pogodą. Przed godziną 8-mą "Szczelinka" jeszcze śpi, a ja rozpoczynam wędrówkę tą samą trasą, którą wczoraj do Pasterki przyszedłem.

Oprócz mnie na wiosce widzę tylko dziewczynę, która chyba pracuje w schronisku. Prawdopodobnie Ukrainka, bo ta narodowość jest liczne reprezentowana wśród obsługi.


Kamień "zdekomunizowany". IPN znajdzie swoje ofiary nawet na największych zadupiach.


Polany graniczne. Jest pięknie.


Błędne Skały widoczne z samej granicy. W tym miejscu po wycinkach szlak jest praktycznie pozbawiony oznaczeń, więc ktoś, to pójdzie nim pierwszy raz, może mieć problemy z orientacją.


Machovská Lhota i jej zabudowa.




Smukła dzwonnica...


...oraz Pomnik Poległych. Napisy są po czesku, bowiem powiat Nachod to jedyny obszar Sudetów po tej stronie granicy, gdzie zawsze dominowali Czesi. Nawet Adolf po układzie monachijskim nie włączył go do III Rzeszy.


Pod remizą strażacką stoi żółty busik, którym za chwilę podjadę na początek innego szlaku. Jest moc, jest pogoda, jest radość 😊.


10 komentarzy:

  1. Piękne tereny. Kiedyś tam byłam i chętnie wróciłabym ponownie.
    Dzięki za przypomnienie - Góry Stołowe zapisuję w kajeciku:)
    Pozdrawiam:)

    OdpowiedzUsuń
  2. Pokazujesz moje ulubione miejsca. Prawie co roku odwiedzam Kudowę Zdrój, więc dość dobrze poznałem okoliczne szlaki i ciekawe miejsca. Ale jak to u Ciebie, zawsze coś nowego można zobaczyć. Tym razem jest to Machovska Lota, gdzie jeszcze nie byłem.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Machovską Lhotę polecam ze względu na architekturę, bardzo ładna wioska!

      Usuń
  3. To ile ten plecak mógł ważyć? (i ile piw zawierał? ;) )

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Co do wagi to nie wiem, ale w środku było z 7-8 piw i jedna flaszka miętowa :) Tylko, że poza tym to same lekkie rzeczy, trochę ciuchów i cienki śpiwór (który w sumie niepotrzebnie brałem, bo w Pasterce mieli pościel).

      Usuń
  4. Muszę kiedyś dotrzeć do tej Machovskiej Lhoty. Podoba mi się, a zawsze kręciłem się jakoś po bokach ;) Znów miałeś fajną pogodę, ale i ja w Stołowych jakoś nigdy na nią nie narzekałem. Może tak właśnie działa odwzajemniona wielka sympatia? ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Początki ze Stołowymi miałem gorsze - za pierwszym razem trafiłem na mgłę, za drugim pochmurną zimę. Dopiero potem się poprawiło :)

      Usuń
  5. Piękne tereny. Byłam tam wczoraj, a już mi tęskno, zwłaszcza do przypadkiem odkrytej Machovske Lhoty. Czeski asfalcik na granicy zachęcał o wiele bardziej niż powrót zerwaną, remontowaną nawierzchnią drogi ostrogórskiej ;) Dobrze wiedzieć, że tam taka przyjazna miejscówka na obiad, następnym razem na pewno wstąpię.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Knajpa w Lhocie to doskonałe miejsce na postój przy piwie czy tam kofoli, do tego przyjemny wiejski klimacik :)

      Usuń