środa, 7 lutego 2018

Styczniowe Gorce czyli namiastka zimy.

Ja rozumiem, że wam jest zimno, ale jak jest zima to musi być zimno, tak? Pani kierowniczko, takie jest odwieczne prawo natury!

Prawo natury ostatnio słabo działa: tegoroczna zima mało przypomina tę porę roku. Coś, co w styczniu byłoby normą teraz traktowane jest jako coś niezwykłego - np. śnieg i mróz. I to tylko w górach!


W drugi weekend 2018 roku wybraliśmy się z Ecowarriorem w Gorce. Ja odwiedziłem je niedawno (w listopadzie), ale Eco przed dobrymi kilkoma laty.

Ruszyliśmy już w piątek. Busik do Nowego Targu tradycyjnie wpada w kolejne zatory i w stolicy Podhala jesteśmy z prawie godzinnym opóźnieniem. Andrzej wyczaił jakąś knajpkę na blokowisku, ale nie wyglądała zbyt interesująco, więc pokręciliśmy się trochę po centrum. Osobiście uważam Nowy Targ za wyjątkowo brzydkie miasto, choć ratusz mają ładny.


Oglądamy też dawną synagogę, która po przebudowach w ogóle nie przypomina oryginału i służy jako kino.


Znajdujemy pub z niezłym piwem, który jeszcze jest zamknięty, ale otwierają nam przed czasem 😊. Na szlak wychodzimy dopiero około 19-tej, wszystko to zgodnie z planem. Trasa przed nami dość krótka, nigdzie nam się nie spieszy.

W dodatku na Kowańcu łapiemy stopa. Okazuje się nim... taksówka.
- A ile to będzie kosztować? - zagadujemy, bo trudno podejrzewać taksiarza (i do tego górala) o bezpłatną przysługę.
- Panie, grosze...
- A konkretnie?
- No, maksymalnie parę złotych.
W samochodzie rozmawiamy o tym i o owym, kierowca podwozi nas nawet dalej niż chcieliśmy, bo jedzie w boczną drogę. Na koniec pytam się o cenę.
- Powodzenia - rzuca tylko starszy facet.
Jednak zdarzają się fajni taksówkarze!

Dookoła zero zimy. Dopiero po wejściu w las pojawia się trochę śniegu, a ponieważ w powietrzu czuć mrozik, to także zamarznięte kałuże. Gramoląc się powoli w górę zastanawiamy się co zastaniemy w schronisku, bowiem po raz pierwszy od sierpnia nie rezerwowałem miejsca. 
- Albo będzie zawalone albo pusto - stwierdzam.

Mijają niecałe trzy kwadranse i podchodzimy pod ciemną sylwetkę naszej noclegowni; jedynie w jednym okienku na piętrze widać światło. To Koliba na Łapsowej Polanie - prawdopodobnie najmłodsze schronisko w polskich górach. Dawno temu działało jako obiekt PTTK, potem przez długi czas było zamknięte i udostępniane tylko "właściwym osobom", a od wiosny ubiegłego roku przyjmuje normalnie turystów. Jego właścicielem pozostaje gmina Nowy Targ.

Drzwi są zaryglowane, lecz po naciśnięciu dzwonka zjawia się Przemo - dzierżawca. Poznałem go już jesienią - bardzo sympatyczny facet. W środku jest oczywiście pusto, goście mają zjawić się dopiero w sobotę. Siedzimy sobie chwilę w trójkę w jadalni rozjaśnianej płomieniami świec, potem zostajemy we dwójkę. Konsumpcja kilku swojskich sztuk jadła i napitków, po czym kładziemy się spać o wczesnej jak na góry godzinie...

Sobotni poranek jest pogodowo obiecujący, jednak szybko pojawiają się chmury. Zbieramy się niespiesznie i Kolibę opuszczamy w szarówce.


Kilka minut powyżej schroniska biegnie czarny szlak z Klikuszowej którym będziemy człapać w kierunku Turbacza. Tu śniegu jest już więcej, bo znaleźliśmy się w okolicach 1000 metra nad poziomem morza.


Stopniowo na niebie zaczynają pojawiać się niebieskie dziury, a potem także słońce. Robi się ładnie 😊.




Śnieg pod butami skrzypi, czuć lekki mrozik. Takie wędrowanie to ja rozumiem, won z bezpłciową zimą!



Dochodzimy do skrzyżowania z żółtym szlakiem pod szczytem Bukowiny Miejskiej, która jest najwyższym punktem w granicach administracyjnych Nowego Targu. Stoi tu niewielka kaplica-ołtarzyk polowy, ufundowany przez... myśliwych. No tak, ci mają za co dziękować, zwłaszcza przy obecnej władzy!

Ktoś okazał powszechną sympatię do osobników z flintami dopisując stosowne komentarze.



Zrzucamy plecaki i zarządzamy przerwę. Mija nas kilka osób, ale ruch generalnie jest niewielki.


W pewnym momencie zbliża się dwóch facetów rozmawiających po niemiecku. Eco proponuje im wino. Najpierw starszy z nich odmawia, ale potem szybko się reflektuje:
- Jaki ładny kolorek. Co to za wino??
- Domowe, swojskie - odpowiada Eco.
- Aaa, to skosztujemy 😛.
Pogadaliśmy chwilę - okazało się, że Niemcem jest jego zięć. Pochodził z Norymbergi i... nie interesował się piłką nożną (co sprawdzał Andrzej 😏).

Gdy zaczyna nam się robić zimno znów zakładamy plecaki. Nad nami jeszcze sporo słońca, lecz horyzont w kierunku Turbacza przykryty białą pierzyną.




Wkrótce wchodzimy w mgłę. Przy papieskiej kaplicy zwiększa się ilość towarzystwa - sporo osób doszło tutaj innymi szlakami. Niektórzy już wracają.


Nagle widzimy łysego typa podchodzącego na ski-turach w krótkim rękawku. Na pytanie o to czy mu nie zimno, rzucił szybkie "jestem morsem". Aha.

Około 13.30 stajemy pod schroniskiem na Turbaczu.


W jadalni pustawo... Dziwne, spodziewałem się tłumów, zwłaszcza, że w ten weekend grała Wielka Orkiestra Świątecznej Pomocy. Po chwili zaczyna się zagęszczać, bowiem pojawili się uczestnicy jakiegoś "Rajdu Zimowego". Do środka wpadł także łysy "mors", który zdążył się już gdzieś tak uwalić, że ledwo stoi, rozlewa wszystko co znalazło się na stole i ma chęć na wylewne rozmowy ze wszystkimi dziewczynami 😛.

Nam znów się nie spieszy, więc zamawiamy coś do jedzenia, kilka drogich piw i... prawie zasypiamy z powodu panującej tu wysokiej temperatury 😉. Nawet się zastanawialiśmy, czy nie zostać tu na noc, ale w końcu zebraliśmy tyłki i wyszliśmy na zewnątrz jeszcze przed zmrokiem.


Za jasności udało nam się zaliczyć także szczyt Turbacza (chyba pierwszy raz jestem tu bez towarzystwa innych turystów).


Następnie czerwonym GSB podążamy w kierunku zachodnim. Momentami jest on kiepsko oznaczony, przez co na Rozdzielach źle skręciliśmy, trzymając się trasy narciarskiej. Dobrze, że poniżej była tablica z opisami, dzięki czemu straciliśmy tylko kilkaset metrów.

Z naprzeciwka idzie w górę kilkanaście osób, zapewne chcących nocować w schronisku, a my cały czas zastanawialiśmy się, czy dobrze zrobiliśmy opuszczając Turbacz? Drugi wieczór w pustym obiekcie będzie mało przyjemny...

Niedługo po wyjściu Eco zalicza ziemię. Nawierzchnia jest śliska, więc proponuję mu jednego swojego raczka.
- Całe życie chodziłem bez, więc i teraz sobie poradzę!
Efekt jest taki, że dość regularnie słychać za mną łomot i następujące po nim przekleństwo, na szczęście nic sobie nie uszkadza (choć raz było blisko).

Szlak jest monotonny, zwłaszcza po ciemku. Pierwszy i jedyny postój zarządzamy na skrzyżowaniu przy Obidowcu.


Widząc schronisko na Starych Wierchach i prawie pustą jadalnię mamy wrażenie deżawi z wczoraj.


Jakże się myliliśmy: przed nami wpada przez drzwi wielojęzyczna wycieczka i okazuje się, że jedyne miejsca noclegowe są na glebie. Dobre i to! Przy okazji wychodzą dziwne zwyczaje panujące w tym obiekcie: podczas meldunku należy podać... numer telefonu, po czym pani zza baru od razu na niego dzwoni, sprawdzić czy jest prawidłowy! Hmm, a gdybym nie miał komórki (to chyba jeszcze nie obowiązkowe?) albo była rozładowana?? Bez sensu... Ponoć to z powodu kradzieży, ale co ma piernik do wiatraka?

Oprócz nas glebuje też pięcioosobowa grupa z Tarnowa (w tym trzech Januszów 😉), łączymy więc siły oraz stoły i urządzamy sympatyczną integrację, do której dołącza się też kilku "łóżkowiczów".

W niedzielny poranek - zgodnie z prognozami - lampa!


Niecierpliwie czekamy na otwarcie baru, bo prawie wszystkie zapasy pochłonęła impreza. Nie mogło też zabraknąć wbicia pieczątek.


Ściskamy się na pożegnanie z tarnowską ekipą i wyciągamy aparaty.



Chodzenie w takich warunkach to czysta przyjemność, szkoda tylko, że odcinek w kierunku Rabki ma mało miejsc widokowych.



Pod Maciejową śniegu jest już znacznie mniej.



W schronisku straszny tłok. Dogania nas para z którą rozmawialiśmy przy śniadaniu na Starych Wierchach, a potem również Tarnów, daremnie usiłujący na jednej z polan rozpalić ognisko.


Wypijamy po sikaczu w puszce i znów trzeba iść.



Odsłania się widok w kierunku Beskidu Wyspowego z Luboniem Wielkim. To maksimum naszych "dalekich obserwacji" tego weekendu.



Im niżej tym śnieg bardziej przegrywa z wypłowiałą trawą. Dobrze chociaż, że błoto jest nadal przymarznięte.






W Rabce prawie wiosna. Na zakończenie wyjazdu poszliśmy za daleko, aż pod dworzec kolejowy, i musieliśmy się cofać w kierunku busiku.


Aż trudno było uwierzyć, że rano budziliśmy się w zimowej scenerii... Tak słabego pod względem śniegu stycznia to nie pamiętam już od bardzo dawna!

15 komentarzy:

  1. Zima słaba oczywiście. Ja natomiast pamiętam bardzo dobrze ostatnie lata i pod względem ilości śniegu były bardzo podobne do tego. Tak naprawdę ostatnie taka porządna zima to 2012 rok

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tu bym się nie zgodził. W ubiegłym roku miałem chociażby wspaniałą zimę na Sylwestra (faktem jest, że w górach, bo w dole było słabo) i w pierwszej połowie stycznia w Bieszczadach. Mróz pojawiał się regularnie, a nie jak teraz, że po dwóch dniach zniknął. W grudniu 2016 miałem też fajną zimę na Baraniej, w lutym rok temu byłem dwukrotnie w Śląsko-Morawskim; zwłaszcza za pierwszym razem śniegu było sporo.

      W styczniu po śnieg trzeba było wybrać się w Beskidach na wysokość prawie 1000 metrów, to już o czymś świadczy

      Usuń
    2. Aa, nawet pod domem ubiegłorocznej zimy miałem śnieg przez ileś tam dni, teraz utrzymał się może z dwie doby!

      Usuń
    3. No to u mnie w tym roku jest pod tym względem zdecydowanie lepiej. W styczniu 2 razy byłem na BK na biegówkach. W zeszłym roku nie dało rady(chyba, że w kwietniu) ;P

      Usuń
  2. to prawda, styczeń był mało śnieżny. za to teraz dosypało 50 cm śniegu (w Karpatach Wschodnich). podziwiam Was za chodzenie po górach po zmroku, ja unikam tego jak ognia, nie lubię gdy nic nie widać poza tym co oświetla czołówka. P.S. zupełnie nie rozumiem jak można się wahać, gdy ktoś proponuje wino do wypicia w mroźny dzień, ja bym tak nie postąpiła :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Zmrok nie jest zły, oczywiście pod warunkiem, że jesteśmy do niego przygotowani :) A że przez większą część roku robi się raczej wcześnie ciemno to nie ma wyboru :D

      PS>na szlaku rzadko kto proponuje obcym ludziom taki napitek, więc pewno stąd zdziwienie :P

      Usuń
  3. Ha, kiedy przeczytałem o skrzypiącym śniegu, wróciły natychmiast wspomnienia mroźnych zim. :-) Teraz to są raczej chlupoczące. :-(

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W niedzielę u mnie na Górnym Śląsku skrzypiało, ale tak przez jeden dzień :P

      Usuń
  4. Ze śniegiem faktycznie dość licho. Ale dobrze, że chociaż z mrozem i słońcem nie było tak źle :)

    P.S. Eco ryzykant jak widzę. Ja tam w takich warunkach, bez raczków raczej bym nie napierał ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Turysta starego typu niechętny do nowinek ;) Ja w sumie też, ale jednak raczki doceniam :)

      Usuń
  5. Bardzo ładne zdjęcia i ciekawa relacja :) Tak czytam Twoje notki i stwierdzam, że musisz być mega sympatycznym człowiekiem :) czytając o taksówkarzu byłam pewna, że "parę złotych" okaże się dwucyfrową kwotą, a tu miłe zaskoczenie :)
    Na Turbaczu bylam dawno temu z wycieczką. W ramach Korony Gór Polski jest jedną z 3 gór, która nam została do zdobycia :) liczę na to, że uda nam się to już niedługo :)
    Pozdrawiam
    Magda

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki za miłe słowa, choć z tą sympatycznością to różnie bywa ;)

      Skoro Turbacz to już końcówka z KGP, to jej zdobycie chyba jest kwestią najbliższego czasu? :)
      Pozdrawiam również :)

      Usuń
  6. Taksówka na stopa przyćmiła nawet biel, niczym z reklamy proszku vizir. A coraz rzadziej biała ta nasza zima.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Takie autostopy to się długo pamięta, nawet jeśli był krótki :D

      Usuń
  7. Takimi widokami trzeba się napawać, bo zima teraz szybciej kończy się niż zaczyna. Niestety.

    OdpowiedzUsuń