wtorek, 21 listopada 2017

Po środkowych Czechach w poszukiwaniu burčáku (cz. II)

Ostatni dzień poszukiwań burčáku rozpoczynamy od miasteczka Liběchov (Liboch), położonego kilka kilometrów od Mělníka. Miejscowość to enklawa starej zabudowy, wygląda jakby szał stawiania nowego ją ominął.


W rozległym parku czai się barokowy pałac z 1730 roku... Mocno poszkodowany podczas powodzi w 2002 roku i od tego czasu trwa w nim remont, którego końca nie widać.



Za drzewami zabudowania gospodarcze.


Za komuny w pałacu urządzono Muzeum Kultur Azjatyckich, będące częścią Narodowego Muzeum w Pradze. Lokalizacja mało trafiona, nie widać tu skośnookich mieszkańców Czech, często prowadzących sklepy albo knajpy 😉. Teraz już chyba i tak wystawy nie są dostępne.


Obok nieopisany budynek, możliwe, że dla służby. Nad wejściem resztki łacińskich napisów.


Główną ulicą mknie wóz, którego nie sposób nie zauważyć. Na widok aparatu pasażerowie trąbią i machają rękami 😊.


Idziemy się kawałek przejść. Nadal się dziwię - nie widzę tu żadnego obiektu młodszego niż wiek. Mamy jakąś dziurę w czasoprzestrzeni?




Na pierwszym zdjęciu dawny browar, na trzecim młyn. Środkowy do kupienia 😉.

Rząd niskich domków przy szosie. W tle widać skarpę i wieże kościoła w Mělníku.


Kościół jest z tego samego okresu co pałac. Nosi wezwanie świętego Havla. Prezydenta? Nie, okazuje się, iż chodzi o Gawła 😛. Mnie i tak kojarzy się z jednym domem z Pawłem 😛.


Przy świątyni ktoś pali jakieś plastiki albo inne świństwa, bo smród taki, że głowa boli. Wracamy do auta, rzucając jeszcze okiem na skromny Pomnik Poległych.


Kawałek dalej od centrum kilkupiętrowy kamienny magazyn.


Wzgórza wokół miasta porastają winnice. Na górce znajduje się jeszcze jeden kościół oraz droga krzyżowa. Jest coś oglądać.

Liběchov leży nad samą Łabą. Jest tu zdymadlo, mała elektrownia wodna, a na drugim brzegu wielka elektrownia Mělník.



Między rzeką a drogą stoi słup. Pochodzi z XIX wieku, oznaczono nim trójstyk trzech jednostek administracyjnych. W 1938 roku nieoczekiwanie zmienił funkcję: biegła tu granica między III Rzeszą a Czechosłowacją, następnie Protektoratem. Liběchov/Liboch zamieszkały mniej więcej równo przez Niemców i Czechów znalazł się już pod bezpośrednią władzą Berlina.


Opuszczamy te sympatyczne miasteczko kierując się w kierunku stolicy. W Klach (Kell) rzuca mi się w oczy pomnik Jana Husa. Towarzyszą mu kamienie poświęcone ofiarom wojen.



W Pradze odwiedziliśmy Muzeum Lotnictwa, ale to się nadaje na osobny wpis. Potem zastanawialiśmy się, czy nie skoczyć metrem do śródmiejskich dzielnic, ale w końcu uznaliśmy, że nie ma sensu przepychać się w tłumie, więc obieramy kierunek wschodni, na Śląsk. Oczywiście nie bezpośrednio...

Wydostanie się z głównego miasta Republiki zajmuje trochę czasu, bo remont goni remont, a oznakowanie tradycyjnie jest do bani. 

Obok Českego Brodu widzimy najwyższą konstrukcję w całym państwie - nadajniki radiowe Libice 2. Wybudowane w latach 70., mają 335 metrów. Dla porównania: na Górnym Śląsku posiadamy ciut większy maszt 😉. Drugi podobny znajduje się w Olsztynie.


Mamy możliwość wyboru kilku różnych miast do zobaczenia jeszcze dzisiejszego dnia. Wybrałem Kolín, też położony nad Łabą. Widać, że rzeka nie chce się od nas odczepić 😏.

Krążąc w poszukiwaniu miejsca do parkowania mijamy kolejny tej niedzieli Pomnik Poległych. Armata i nagi mężczyzna mogą przywoływać różne skojarzenia...


Na skwerku druga monument, czarny jak noc. Zdaje się, że związany z pobliskim budynkiem sądu. Może ofiar sędziów skazujących za kradzież batonika? A, wróć, to nie ten kraj...
Z tyłu kościół ewangelicki.


Ostatecznie samochód stawiam niedaleko dyskontu. Na ulicach nagle zaroiło się od śniadych twarzy: niemal sami Cyganie! Dawno ich tylu nie widziałem w środkowych Czechach. Zanim poszliśmy na rynek to zajrzeliśmy na parking zorganizowany na podwórzu przedzamcza. Jaśnie Państwo mieli swój własny browar.



Królewski zamek służy dziś jako urząd gminy, więc w weekend go nie obejrzymy od środka. Wracamy na wąskie uliczki. Gdzieś tu jest barokowa synagoga, uważa za jedną z najładniejszych w kraju. Okazuje się, że ze wszystkich stron zasłaniają ją kamienice, w dodatku 1 października u Czechów jest już po sezonie, więc następna możliwość zwiedzenia dopiero wiosną. Pozostaje uwierzyć, że rzeczywiście stoi za bladozielonym budynkiem IT.


Mijamy kilka winiarni, ale wszystkie już zamknięte.


Najstarszą świątynią Kolína jest kościół św. Bartłomieja, gotycki z XIV wieku. Wstęp jest płatny, więc zadowalamy się widokami zewnętrznymi.


Kolejne ulice, kolejne kamienice.



Nad Łabą przerzucono Most Masaryka. Po drugiej stronie kolorowe blokowisko.


Jest i zdymadlo i elektrownia.


Na prawym brzegu, wśród zieleni, wznosi się czarna wieża - Zálabská bašta. Postawiono ją w XV wieku jako wysuniętą część miejskich obwarowań. W 18. i 19. stuleciu składowano w niej proch, więc popularnie nazywane jest też "Prochownią".



Rynek - Karlovo náměstí - ma spore rozmiary. W całości otacza go stara zabudowa.



Neorenesansowy ratusz jest jednym z najmłodszych obiektów, ale też i najładniejszych.


To się nazywa "połowiczny sukces" 😛.


Skoro nie udało się z synagogą, to próbujemy zajrzeć na żydowski cmentarz - drugi największy i najstarszy (od 1418 roku) po praskim. Niestety - brama obwiązana grubym łańcuchem, klucze w informacji turystycznej dawno zamkniętej na cztery spusty.



W drodze do samochodu uwieczniam dwa pomniki: zaangażowany poświęcony II wojnie światowej oraz niezidentyfikowany w formie sypiącego się postumentu.



Wspominałem już o zbliżających się wyborach: z każdego kąta wystaje jakiś kandydat obiecujący cuda niewidy. Jak zawsze ma być mniej biurokracji, więcej wolności, grubszy portfel, a wszyscy ponownie piękni i młodzi. Mimo wszystko kandydat Komunistycznej Partii Czech i Moraw mnie zaskoczył: on chce pokoju na świecie! Chyba pomylił się z konkursem na Miss World 😏.


Hasło musi być chwytliwe, bo okazało się, iż w parlamencie zasiada od 2002 roku i teraz też bez problemów przedłużył swój mandat 😛.

Przed opuszczeniem Kolína udaje się w końcu upolować burčák, który sprzedają w... piekarni 😊. Tym razem czerwony!


To był ostatni zaplanowany punkt programu, ale jeśli trafi się nam jeszcze coś ciekawego, to nie zawahamy się stanąć.

W okolicach Kutnej Hory w przeciwną stronę korek gigant po zamknięciu ważnego mostu. Dobrze, że to nie nasz kierunek.

W pewnym momencie widzę ładną leśną drogę prowadzącą do jakiegoś pałacyku na wzgórzu... Objeżdżam zielony kompleks i spostrzegam, że to nie pałacyk, a... pałacyszko! Gigantyczna biała sylwetka wygląda tu jak z innej planety. Zajeżdżamy na parking.


Pałac Kačina jest uznawany za najwspanialsze dzieło stylu empire w czeskich ziemiach. To dla mnie zaskoczenie: trochę znam Czechy, ale o tym obiekcie przedtem nie słyszałem. Wybudował go na początku XIX wieku praski murgrabia Jan Rudolf Chotek. Odległość między dwoma skrajnymi punktami to ponad 200 metrów. Cisza oraz pustka jeszcze potęgują wymiary dawnej siedziby rodowej.



Po śmierci ostatniego Chotka w 1911 roku gospodarzyli tu książęta Thun-Hohenstein. W z powodu długów pod koniec lat 30. pałac został opuszczony, a w czasie wojny zabawiali się w nim Hitlerjugend i SS. 

Z tyłu rozciąga się park, który widziałem od strony drogi z Kutnej Hory.



Zachodnia fasada.


Wjazd do piwnic.


A to podobno najstarszy ul Republiki Czeskiej o nazwie "Jezus Maria", datowany na 1673 rok. Pierwotnie stał przy klasztorze w mieście Fulnek, na pograniczu Moraw i Śląska. W pałacu działa Muzeum Rolnictwa, więc miejsce pasuje.


Wracając do samochodu ogarnia mnie nieprzyjemne uczucie: nie mam kołpaków? Przecież zawsze miałem. Może je ściągnęli przy wymianie opon? Ale to było pół roku wcześniej! Zaglądam od strony kierowcy i wszystko jasne: tam kołpaki są, natomiast tymi z prawego boku ktoś się "zaopiekował". Najprawdopodobniej w Kolínie. Podejrzenie od razu padło na Cyganów, których kręciło się tam bardzo wielu, głównie młodych i cwaniakowatych. Zdjęli z prawej strony, te przy chodniku, kolejnych dwóch nie zdążyli albo już im się nie chciało. Ale po kiego grzyba im dwa stare plastikowe kołpaki?? Jak to stwierdził kumpel: "świeciło się, to ukradli". Ale może to tylko negatywny stereotyp?

Chcielibyśmy na koniec wyjazdu coś zjeść, ale nie mamy już gotówki, więc pojawia się problem: w przydrożnym sympatycznie wyglądającym zajeździe pani, na pytanie o kartę płatniczą, robi minę, jakbym co najmniej chciał się wybrać na księżyc. "U naaas, kartą? Nieee!".

Może gdzie indziej? Wiem, że Czesi wolą gotówkę (ja też!), ale może do jakiegoś lokalu dotarła cywilizacja?

Přelouč (Pritzland) wygląda na większy ośrodek, wjeżdżam więc na rynek. Knajpa stoi, ale nie gotują w niedzielę. Szkoda 😕. Na pocieszenie fotografuję wielgachne budynki - szkoły i spółdzielni gminnej.


W Pardubicach dwukrotnie stajemy w korku: najpierw na peryferiach, gdzie policja blokuje ruch w związku z młodzieżowymi Mistrzostwami Świata w Żużlu. Potem w okolicach centrum, tam połowa ulic jest rozkopana. Uff.


Mijają kolejne kilometry, ostatnią nadzieją jest Náchod; kiedyś stołowałem tam się przy głównym placu. Tym razem odnosimy sukces - działa restauracja przy hotelu, w stylowym secesyjnym gmachu. Ceny nie zwalają z nóg, choć inwencja kucharza potrafiła zaskoczyć.



Svíčková na smetaně zakończyła weekend poszukiwań burčáku 😊.

2 komentarze:

  1. Z pokazanych miejsc miło wspominam Kolin. Zwłaszcza rynek i bryłę kościoła św. Bartłomieja. W czasie naszego pobytu we wnętrzu trwał remont, więc nie zobaczyłem kościoła od środka. Teraz , jak piszesz trzeba coś tam zapłacić. Zwykle płacę , bo interesuje mnie sztuka sakralna, a tu przecież czysty gotyk. W sumie bardzo ciekawy wypad, sporo interesujących miejsc po drodze. Ja bardzo lubię takie wypady do naszych południowych sąsiadów.
    Pozdrawiam.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nam się już kończyły pieniądze, więc postanowiliśmy je zostawić na potem, zresztą uznaliśmy, że pięknych gotyckich kościołów widzieliśmy już sporo i to darmowych ;)
      Pozdrawiam

      Usuń