środa, 15 lutego 2017

Kamenitý i Kozubová - zdążyć przed wiosną

Beskid Śląsko-Morawski już od pewnego czasu jest jednym z moich ulubionych. Mam do niego względnie blisko, szlaków do wędrowania tam sporo, w schroniskach czeskie piwo i jedzenie. No i nie grozi nam przyjemność spotkania z crossowcami czy quadowcami.

A w górach nie byłem już ponad miesiąc i zaczęło coraz bardziej mnie nosić, zwłaszcza czytając różne relacje z wyjazdów. Prognozy na weekend stopniowo się poprawiały; w niedzielę rano patrząc przez okno nie widzę żadnej chmurki! Budzę tatę, jedziemy!

Po drodze zdarzały się rzeczy dziwne i niepokojące. Np. na WSZYSTKICH skrzyżowaniach z sygnalizacją mieliśmy czerwone światło. W sumie osiem razy. Zmieniło się dopiero po przekroczeniu granicy. Temperatura też szalała: pod domem wskazywało -8, potem -6 nagle przeskoczyło do +2 i znowu na lekki mróz... 😮.

Punktem docelowym jest dziki parking na skraju Łomny Górnej (Horní Lomná, Ober Lomna). Tak jak przypuszczałem: mimo wczesnej pory stoi tu już sporo samochodów.

Przepakowanie i ruszamy na niebieski szlak.


Po wejściu do lasu zaczął się koszmar: ścieżka była tak oblodzona, że nawet trzymając się drewnianej poręczy człowiek nie był w stanie podejść do przodu. Kijki (po raz pierwszy pożyczyłem kijki!) nie pomagały nic, dopiero po założeniu raczków mogliśmy ruszyć.


Potem zrobiło się znacznie lepiej. Przyjemna wędrówka przez las i wychodzimy na szeroką i długą polanę.


Na słońcu czujemy się jakby nagle zmieniła się pora roku: czapka już dawno powędrowała do plecaka, teraz ściągam kurtkę i idę w samym polarze, choć i tak mam wrażenie, że mógłbym go zdjąć. Kilka osób w krótkich rękawkach zresztą spotkaliśmy.

W powietrzu wyraźnie teraz czuć wiosnę. Mnie to nie cieszy - w przeciwieństwie do wielu narzekaczy lubię zimę i to w jej prawdziwym wydaniu. Wreszcie od kilku lat tegoroczna zaoferowała śnieg i mrozy, co przełożyło się m.in. na piękne widoki z Baraniej Góry i Beskidu Sądeckiego. Jest szansa, że latem będzie mniej problemów z wodą oraz suszą. Mogłaby potrwać jeszcze do swego kalendarzowego końca, ale nie wiem, czy to realne w niższych pasmach.

Póki co maszeruję po śniegu z bananem na twarzy i rozpiera mnie radość 😄.

Za nami widoki na dolinę Łomnej.


Nasz pierwszy cel coraz bliżej. Liczymy, iż będzie otwarty.


W górnej części polany panorama nieco się rozszerza - to Pasmo Wielkiego Połomu, w którym byłem z tatą pod sam koniec 2015 roku. Wtedy śniegu nie było. Również ruszaliśmy z Górnej Łomnej, ale z centrum wioski.


Chata Kamenitý to typowe prywatne czeskie schronisko - połączenie bufetu z noclegami. Popularne miejsce dla krótkich wędrówek, gdyż od drogi w dolinie dzieli ją zaledwie dwa kilometry.

Jest otwarta, wbrew temu co pisało na mapy.cz, zamykanie w niedzielę takiego obiektu byłoby totalnie nielogiczne. Byliśmy już tutaj półtora roku temu, lecz wtedy wszystko otaczała mgła. Kiedyś wyglądała bardziej górsko, po remoncie już tak bardziej restauracyjnie.


W środku nie ma tłumów, bo wiele osób zostało na zewnątrz grzejąc się w promieniach słońca. Siadamy w głównej sali, gdzie w telewizorze pokazują transmisję z mistrzostw świata w biathlonie. Czeszka właśnie zdobyła brązowy medal.


Zamawiamy czosnkową. Jest gigantyczna, chyba takiej porcji jeszcze nie jadłem! Do tego miseczka z grzankami i serem. Żaden granulat, prawdziwy, ostry czosnek. Można? Można.


Po godzinie wracamy na zimę i robimy sobie szybkie zdjęcie.


Polana ciągnie się jeszcze kawałek za schroniskiem. Potem wchodzimy w las, gdzie momentami pojawiają się oblodzenia, więc znów zakładamy raczki.



Fajnie się idzie, mimo, że widoków tutaj niewiele.


W pewnym momencie orientuję się, iż wypadła mi z kieszeni wydrukowana mapa. Cofam się więc kilkaset metrów i udaje mi się między drzewami dojrzeć Lysą horę.


W okolicach bezimiennego szczytu przebitka w drugą stronę na Beskid Śląski, gdzie dobrze widać Girovą. Za nią majaczy coś, co wygląda na Skalankę.


Ogólnie to widoczność nie powala, jest bardzo słaba przejrzystość. Fakt patrzenia pod słońce także jej nie poprawia. Małą Fatrę odległą o 50 km ledwie widać.


Kozubová (982 metry) podobno ma kształt rogalika. Nie jest też oznaczona w terenie, co u Czechów dość nietypowe.


Często i błędnie jako główny wierch podawane jest położenie kaplicy św. Anny, która w rzeczywistości leży prawie pół kilometra dalej na północ.


Wybudowano ją w 1937 roku z inicjatywy polskich mieszkańców Zaolzia. Oficjalnie podlega parafii w Jabłonkowie. Jej wieża służy jako punkt widokowy, klucze są do odebrania w pobliskim schronisku, ale okoliczne drzewa tak wyrosły, że wątpimy, iż będzie z niej jakaś ładna panorama.


Chata Kozubová to niezbyt ładna konstrukcja z końca lat 80. XX wieku.


W przeszłości stał tu znacznie milszy dla oka budynek, otwarty w 1929 roku i będący własnością PTT "Beskid Śląski" z Orłowej. W polskich rękach znajdował się przez dziesięć lat, potem przejęli je Niemcy, a następnie państwo czechosłowackie. Spłonął w 1973. Zamiast odbudowy zdecydowano się na postawienie takiego klocka.

Na ścianie wisi tablica z dawnego obiektu, uratowana z ognia przez ojca piosenkarki Haliny Młynkowej, który był działaczem mniejszości polskiej.


Spod drzwi widoki na Beskid Śląski ograniczone przez drzewa oraz biel. Czy to smog, czy raczej mgły zapowiadane tego dnia?


Najbardziej wyróżnia się Wielki Stożek, choć początkowo nie umiałem go rozpoznać. Tata mówi, że z polskiej strony wygląda on bardziej stożkowato. No tak, tylko ja oglądam go od dawna prawie wyłącznie z czeskiego Śląska 😏.


Wchodzimy do środka. Korytarz sprawia wrażenie chłodnego i mało przyjaznego. W jadalni lepiej, choć powywieszane czaszki zabitych zwierząt średnio tu pasują.

Tym razem na słodko, jemy strudla.


Po wyjściu zauważamy, że nadciągnęły skądś chmury... Tu zima musi czuć się lepiej, ponieważ sporo w okolicy białych drzew, których wcześniej nie było.


Mijamy wyciąg narciarski. Chyba ktoś z niego korzystał tej zimy, bo na śniegu zostały ślady ratraka, jednak dziś przejazd byłby niemożliwy, gdyż droga biegnąca środkiem jest rozjeżdżona i kamienista. Na horyzoncie znów Girova, po lewej na biało Ochodzita oraz po sąsiedzku Tyniok. To tylko 20 kilometrów stąd.


Zauważam, że po raz drugi wypadła mi mapa i muszę się cofnąć w górę. Pierdzielę, trzeci raz nie będę się wracał! Potem dla odmiany poszliśmy źle, gdyż szlak prowadził wzdłuż wyciągu, a nie drogą - zamiast do tyłu postanawiamy skorzystać z zasypanej ścieżki leśnej i w ten sposób dochodzimy do oznaczeń.


Pojawiają się Czesi z dużym psem. Właściciel uspokaja, że pies turystów nie zeżre, bo jadł śniadanie. Pocieszające 😉.

Chwilę potem wyłazimy na polankę - sedlo pod Malou Kykulou.


W tym miejscu wiosna zaczęła zdradziecko podgryzać zimę.

A pasmo Wielkiego Połomu nadal w słońcu.


Stamtąd przyszliśmy. Jakieś mgiełki unoszą się i na tej wysokości.



Malá Kykula (Mała Kikula) to nieduży szczyt nad przełęczą. Rozciągają się z niego widoki na dolinę Olzy i Beskid Śląski, ale tak jak pisałem wcześniej: przejrzystość kiepskawa, w dole mleko, a raczej pył.


Kozubová.


I drugie dzisiejszego dnia zdjęcie grupowe.


Pierwotnie chcieliśmy zejść do Bocanovic, ale zerkając na zegarek ustalamy, że należy trasę skrócić. Za górką wybieramy ścieżkę edukacyjną "Krainy dawnych górali". Najwyraźniej współczesnych górali już nie ma. Nie cieszy się ona raczej zbyt dużą popularnością, bowiem przez dłuższy odcinek musimy przedzierać się krzakami. W okresie wegetacyjnym musi być jeszcze ciężej. Oznakowanie ginie wśród drzew.

Tu w ogóle mało śniegu, momentalnie pojawia się błoto.


Z lasu wychodzimy na Polanę. Faktycznie jest tu polana, widoki na dolinę oraz ośrodek wypoczynkowy.


Ściągamy raczki, bo teraz szlak będzie prowadził drogą, która na większym odcinku jest czarna albo chociaż niezamarznięta.


Przed nami zabudowania Łomny Dolnej (Dolní Lomná,  Nieder Lomna). W tle pasmo Wielkiego Połomu - okolice schroniska Severka z małym ośrodkiem narciarskim. Z tyłu słońce powoli zabiera się za zachodzenie.



W dole widać dwóch chłopaków kombinujących coś przy ziemi. Podnoszą duży kamień i uderzają w wystający słupek. Wbijają go? Czy może chcą rozbić lód, bo wyglądało to na zamarznięty staw. Tylko co tam robią metalowe trybuny? No i na mapie zaznaczona jest normalna nawierzchnia.


Nasz szlak kończy się w środku wioski. Jest tu zamknięta piekarnio-cukiernia oraz pomnik poległych stojący przed polską podstawówką i przedszkolem im. Henryka Sienkiewicza. Ciekawe czy katują ich "Quo Vadis"?



Na obiad wstępujemy do hotelu, w którym działa restauracja "Chutě Ochodzitej". Też polska i to dosłownie. W środku polska muzyka góralska, większość obsługi z Polski, dania częściowo także. Dziwnie się czuję. Z niepokojem patrzę, czy zaraz nie zaczną polewać jakiegoś Syfca.


Okazuje się, iż to filia karczmy z Koniakowa, właśnie spod Ochodzitej, zatem nazwa jest nieprzypadkowa. Na szczęście jedzenie smaczne, porcje duże i w rozsądnej cenie. Ale miejscowych tu niewielu, dominują narciarze mówiący po polsku. Kelner się pyta skąd jesteśmy i jak do nich trafiliśmy. No, jednak koniec świata to nie jest i przyjazd do Łomny nie należy do jakiś zadziwiających wyczynów.


Po konsumpcji pozostaje tylko czekać na autobus. Przyjeżdża punktualnie, ale wyświetlacz źle pokazuje przystanki, zatem gdyby ktoś sugerowałby się tylko nim to opuściłby pojazd za późno, co w tych warunkach może oznaczać kilka kilometrów. Na szczęście pamiętamy, gdzie zostawiliśmy samochód, więc nam to nie grozi 😉.


Przyjemny dzień z prostą trasą, jeszcze w większości w zimowych klimatach...

10 komentarzy:

  1. Masz rację, góry to magazyn wody i im dłużej utrzyma się tam zima i więcej jest tego białego tym susza mniej realna. Też lubię zimę bo oferuje najlepsze widoki na przestrzeni całego roku ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mróz robi swoje ;) Aczkolwiek drażni tyn syf w dole, największy właśnie zimą, bo najwięcej osób kopci w swoich piecach byle czym. Ale do błota wiosennego bynajmniej nie tęsknię :)

      Usuń
  2. Te okolice zawsze mnie kusiły ale jakoś nie udało się dotrzeć, chociaż też zbyt daleko nie mam.
    Kilka razy tylko patrzyłem w tamtym kierunku z pasma granicznego. Trudno, trzeba się będzie w końcu zmobilizować.
    Uznanie dla Seniora! Widać, że wielce spolegliwy w temacie wędrowania.

    OdpowiedzUsuń
  3. Kolejna fajna wycieczka z niemalże idealną pogodą w tle. Trochę lodowej grozy na początku, ale najważniejsze że obyło się bez zaliczenia gleby :)

    P.S. Zainwestuj może w mapnik? Nic nie wyleci, a jak zacznie padać zawsze jest szansa, że mapa nie rozejdzie się jak bibuła ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Mam mapnik, ale nie chce mi się go ostatnio brać, bo mapy drukuję z internetu, więc nie muszę się o nie jakoś specjalnie starać - mieszczą się do kapsy i mogę je zginać jak chcę ;)

      Usuń
  4. Fajne rozwiązanie z tym autobusem. Jednak trzeba chyba mieć korony? Właśnie też bym taką trasę widział, ale moja małzowinka się boi korzystać ze środków komunikacji, by się nie potrącić ;)
    Fajny post :)
    Pozdrawiam

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Tak, korony są potrzebne, tak jak u nas w PKS-ie złotówki. Ale o co chodzi z tym potrącaniem? :>

      Usuń
    2. Chyba google dało podpowiedź ;) Chodziło o to, by się nie potracić ;)

      Usuń