czwartek, 22 grudnia 2016

Bílý Kříž - między dwoma Sulovami

Na początku października postanowiłem w końcu wyskoczyć z tatą w góry - jakoś przez wszystkie poprzednie miesiące tego roku nie umieliśmy się razem zebrać.

Tradycyjnie padło na Republikę Czeską - często przez nas odwiedzany Beskid Śląsko-Morawski. Prognozy wskazywały na niezłą pogodę, co w październiku wcale nie było normą.

Samochodem docieramy do osady Visalaje, administracyjnie części Krásnej. Na płatnym parkingu znajdującym się w końcu doliny sporo samochodów, jakieś autokary - słowem, pusto nie ma. Dominują wycieczki rodzinne, grupowe, z dziećmi, rodzice targają ze sobą różne zabawki i pojazdy.


Tłum jednak urywa się już po kilkuset metrach, gdzie na skrzyżowaniu Ježánky wszyscy cisną szlakiem w górę. A my, dla odmiany, w dół 😉.


Wkrótce od następnego rozcestníka też będziemy się spokojnie wspinać. Na polance mijamy samotne gospodarstwo, gdzie mieszka facet jako żywo przypominającego Ducha Gór ze swoimi długimi siwymi włosami i zarostem.


Dzięki wycince odsłoniły się pierwsze widoki w kierunku północno-zachodnim: na lewo Travný, na prawo wyrównana rzeźba ze szczytami Ropica i Slavíč. Między nimi dolina Moravki.


Niezależnie jak wolno byśmy szli to odległość jest na tyle mała, że po niecałej godzinie osiągamy Bílý Kříž (słow. Biely Kríž, niem. Weisses Kreuz). To dawna górska, a dziś turystyczna osada położona na granicy czesko-słowackiej. Na jej straży stoją dwie góry - czeski Sulov (943 metry) oraz położony naprzeciwko słowacki Súľov (903). Zabudowania ciągną się po obu stronach linii granicznej.

Bílý Kříž był wykorzystywany turystycznie już od końca XIX wieku. W 1897 Beskidenverein wydzierżawiło od czeskiego właściciela gospodę i otwarło schronisko "Beskidenheim". W 1907 roku inna sekcja tego stowarzyszenia otwarła willę letnią "Josefinenheim". Te dwa budynki nie przetrwały próby czasu w 20 stuleciu.

W okresie międzywojennym ruch turystyczny nie zmalał, a rosły potrzeby. Niemcy kupili nowe grunty i w 1924 uruchomili dwupiętrowy hotel "Weisses Kreuz". Drewniany obiekt padł ofiarą pożaru dwanaście lat później. Był solidnie ubezpieczony, więc już w następnym roku świętowano otwarcie luksusowego "Berghotelu", który dotrwał do dnia dzisiejszego.


Spod dawnego hotelu słabe widoki na zachód, gdzie będziemy później szli. W przeszłości było w tym miejscu znacznie bardziej widokowo.


Poniżej "Bergotelu" stoi "Chata Sulov", jedno z pierwszych czeskich schronisk w tej części Beskidów. Daty budowy nie znam, ale prawdopodobnie były to lata 20..
Dzieciaki pod wiekowymi ścianami bawią się pierwszymi kupkami śniegu.


Ofertę turystyczną uzupełnił "hotel Baron", wybudowany w 1932 przez... kelnera "Berghotelu" Adolfa Barona. Zarobki nie były jednak tak wysokie, aby mógł sobie na to pozwolić z własnej kieszeni, więc wykorzystał spory majątek żony 😉. "Baron" zwie się obecnie "Kysuca" i stoi kilkaset metrów od drzwi schroniska, ale już na Słowacji.


W schronisku tłoczno, co nie dziwi, skoro cały parking z dołu przyszedł tu na obiad. Znajdujemy jednak wolny stolik i to przy widokowym oknie. Ja tradycyjnie zamawiam piwo, tata tradycyjnie coś mocniejszego😀.


Niektórzy goście przy barze są trochę nieociosani!


Widok na "Sulov" i "Berghotel" w tle.


A tak to miejsce wyglądało przed wojną.


Za schroniskiem znajduje się kilka domów letniskowych. Dojechać można do nich i do "Sulova" wąską, boczną drogą od strony zbiornika Šance, aczkolwiek nie wiem, czy jest ona ogólnie dostępna. Zaraz przy drodze stoją słupki graniczne - niewielki stary wyciąg biegnie właściwie po granicy.


Spojrzenie na główne budynki turystyczne ze słowackiej strony.


Gdy budowano hotel "Baron" granica wewnątrzczechosłowacka nie miała większego znaczenia, podobnie jak w okresie socjalizmu. Nie wiem jak radzono sobie w czasie wojny, gdy jeden budynek leżał w Protektoracie, a drugi w Słowacji księdza Tiso. No i co się tu działo od 1993 do 2007 roku? Jedyna droga dla transportu i ludzi to wspomniana czeska szosa od zbiornika. Czy dowożono nią towary do "Kysucy"? Jak docierali tu turyści? Tylko piechotą? Wątpliwe. Po słowackiej stronie jest także niewielkie osiedle domów. Były specjalne pozwolenia? A może funkcjonowało w tym miejscu jakieś przejście graniczne?


Jak dla mnie tak zamknięta granica po pokojowym podziale zaprzyjaźnionych narodów była głupotą. Nie był to zresztą jedyny przypadek w Europie po 1989...

Jeszcze odnośnie granic - kąsek na południe w okolicach źródła potoku Černá Ostravice znajduje się trójstyk - Moraw, Śląska i Słowacji. Jakoś go jednak przeoczyliśmy 😟.

Podeszliśmy kawałek do góry słowacką stroną; między drzewami widać niepozorną kapliczkę.


Tata zabrał się za poszukiwanie grzybów w soczyście zielonej trawie...


...ale znaleźliśmy tylko grób porucznika bezpieki, który zginął w 1947 roku z rąk "banderowców". Daleko się zapuścili, niechybnie próbowali zwiewać na zachód.


Do szlaku wracamy przez "Berghotel". Podobnie jak "Baron" został ukradziony przez państwo w 1945 roku. Przekazano go związkom zawodowym, ale okres kiedy odpoczywał tu lud pracujący już dawno się skończył. Ostatnio przeszedł kompleksowy remont i pełni funkcję apartamentowca.


Osada Bílý Kříž nazywała się kiedyś Karlovice. Tereny te były doskonałe dla przemytników kursujących miedzy Węgrami a krajami Korony Czeskiej. Według legendy zabili oni tutaj jednego z jegrów strzegącego górskich traktów, a w miejscu śmierci stanął biały krzyż. Było to koło 1830 roku, ten stary dawno się rozsypał, przy ścieżce stoi współczesna kopia.


Żółty szlak prowadzi na zachód. Po odcinku w lesie dochodzimy do rozległej polany, gdzie imprezuje spora grupa dorosłych i dzieci. Chyba też widzieliśmy ich na parkingu. Są jakieś zabawy, gonitwy. A jeszcze kilkadziesiąt lat temu stało tu kilka domów, tworząc przysiółek Muroňka. Mieszkańcy pracowali w lesie, ale warunki bytowania były tak ciężkie (m. in. nie było tu studni, wodę trzeba było nosić z daleka), że w 1946 odeszli w poszukiwaniu lepszego życia.


Po wyjściu z lasu zaczyna się najładniejsza część szlaku - polany z rzadką zabudową. To jednak Czechy, cywilizacja, rychło więc szutrówka zmienia się w asfalt, a przy niektórych domach stoją całkiem wypasione wozy łącznie z białymi BMW.


Mimo całkiem niezłej pogody widoczność nie powala - Mała Fatra to jedynie słabe zarysy.


Jeden z wielu sympatycznych domków przy drodze.


Słowacja na talerzu.


O ile Bílý Kříž był przez długi czas mekką turystyczną Niemców, o tyle Gruň, osada rozłożona na grzbiecie Gruň, była królestwem Czechów. Stara chałupa kupiona przez małżeństwo Pichov została w pierwszych latach XX wieku przekształcona w schronisko "Švarná Hanka". Nazwa pochodziła od gospodyni, którą nazywano także "mamuśką czeskiej turystyki" ;).

Schronisko istnieje do dziś, ale działa raczej jako bufet z noclegami, w dodatku tego dnia było zamknięte z powodu jakiejś imprezy.


Na stokach pasą się krowy. Zbliżamy się do chyży...


Wybudowano ją zapewne jeszcze w XIX wieku, w 1911 została kupiona przez spółdzielnię góralską aby służyć jako mieszkanie i gospodarstwo bacy.
Za komuny włączono ją do PGR-u. Teraz wyglądała na opuszczoną, choć z boku sterczała satelita i ponoć jeszcze całkiem niedawno służyła turystom.


Turyści przemierzali ten szlak już sto lat temu, o czym świadczą stare pocztówki. Kroczymy i my, nawet asfalt i mijające grupy nie przeszkadzają.

Pomiędzy nogami widać skradającego się kota ;)
Za bacówką postawiono pomnik owcy wołoskiej. Zwierzęta te znakomicie radziły sobie w trudnych warunkach górskich, miały bardzo małe wymagania. Jak to jednak bywało, człowiek zaczął kombinować i krzyżować z innymi odmianami, które dawały miększą wełnę i w większych ilościach. Doszło do tego, że w 1980 roku gatunek był na skraju wyginięcia. W ostatnim momencie udało się ocalić kilka stad, żyjących m.in. w tutejszym PGR-ze i dziś owca wołoska może z optymizmem patrzeć na przyszłość swego rodu.


Gdy spojrzymy w tył to świetnie widać białą sylwetkę "Berghotelu" na Bílým Křížu, wcześniej też odsłonięte były inne budynki.


Z kolei w drugą stronę dostojnie wychyla się Gigula (Lysa Hora). Szczyt jest lekko przyprószony.



Obok asfaltu ktoś wyznaczył "chodnik bosych stóp". Nie wiem czemu akurat tutaj, bo z umieszczonej obok tablicy wyczytałem jedynie, że miejsce to nazywano kiedyś "Hranice" i celnicy kontrolowali towary noszone do Węgier. No i że miejscowe dzieciaki łaziły boso do szkoły, a że chodzenie bez butów jest zdrowe, to skorzystałem 😀.


Schodzimy do niedużej przełęczy Kozlena. W dole widać spore zabudowania gospodarcze, kiedyś na pewno część JZD (PGR-u w czeskiej części Czechosłowacji). Jest też kilka budynków noclegowych, mają one długie tradycje, bo tak jak wyżej działała Švarná Hanka, tak tutaj przed wiekiem Czesi mieli hotel górski Charbulák.


Latawce, dmuchawce, wiatr...


Lysa Hora i znów Travný. Oraz piękna linia z prądem.


Między drzewami przycupnęła drewniana kaplica Maryi Panny z 1890 roku.


Tu kończy się nasze wędrowanie grzbietem. Odbijamy na północ, cały czas mając przed sobą Gigulę.



Następnie wchodzimy do lasu i przez pewien czas idziemy wzdłuż potoku Říčky. Przy okazji wypada mi z kieszeni mapa, ale odnajdują ją Czesi idący za nami.


Na skrzyżowaniu Těšiňoky mogliśmy już pójść prosto w kierunku auta, ale postanawiamy jeszcze wdrapać się do przysiółka Vyšní Mohelnice, rozłożonego znów na polanie. Tamtędy biegnie jedna z popularnych tras w kierunku Lysej Hory.



Niektóre mijane domki są naprawdę urocze.


Na parkingu już znacznie luźniej... Chcieliśmy coś zjeść w niedalekim hotelu z 1932 roku, lecz tam już nie szło szpilki wcisnąć, więc tradycyjnie uderzyliśmy do Czeskiego Cieszyna.

Po drodze mieliśmy ciągle widoki na najwyższy szczyt Śląska Cieszyńskiego. A złota jesień dopiero się zaczynała...




--------
Moje wcześniejsze wyprawy z tatą w góry:

9 komentarzy:

  1. Twój blog jest dla nas niemalą motywacją :) mam nadzieje, ze uda nam sie kiedys zdobyc to co Ty :)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Dzięki :) to typowa wycieczka jednodniowa, z miejsca zamieszkania mam stosunkowo blisko ;)

      Usuń
  2. Fajna wycieczka. Bardzo lubię pomysł konfrontowania starych widokówek, z aktualnymi zdjęciami różnych miejsc i obiektów.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Najbardziej to się zazwyczaj zmienił las - bo jest tam, gdzie go kiedyś nie było ;)

      Usuń
  3. Pogratuluj Tacie, że może i że jeszcze Mu się chce! Niestety, takie wycieczki są już poza zasięgiem moich Rodziców.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. z powodów zdrowotnych? Bo pewno nie logistycznych, na wędrówkę po okolicy można się wybrać także na nizinach ;)

      Tata w ogóle jest aktywny, razem ze mną biega - samemu i w zawodach :)

      Usuń
    2. I owszem - zdrowotnych. Wiek też już nie pomaga, chociaż Teściowa (chodząca o kuli) wybrała się ostatnio z Uniwersytetem Trzeciego Wieku na wycieczkę do Wilna. Na krótszych dystansach dawała radę.
      Pogratuluj Tacie ode mnie. Oby zdrowie i chęć do życia służyło nam wszystkim jak najdłużej!

      Usuń
    3. Dzięki, pogratuluję :) Zaraz mi skojarzyła rozmowa z emerytami, których spotkaliśmy pod Lysą Horą - "gdyby nie chodzili po górach, to by całkowicie zardzewieli" :P

      Usuń