czwartek, 29 października 2015

Październikowe Jesioniki


W Jesioniki (Jeseníky) jedziemy autobusem z miasta o tej samej nazwie... Rankiem musimy wbić się w autokar dalekobieżny - wydaje się, że nie powinno być problemów, ale na dworcu czeka już dziki tłum. W większości polskojęzyczny, część osób wrzeszczy i zachowuje się tak, jakby pierwszy raz byli za granicą i w ogóle dziwowało się światu... Wbrew moim obawom udaje nam się wejść do środka, a nawet zająć miejsca siedzące. Ekipa głośnojęzyczna okazuje się być z Głuchołaz - na szczęście w środku trochę cichną, z kilkoma rozmawiamy, a nawet dostajemy po czymś słodkim do wypicia ;) 

Wysiadamy we wiosce Malá Morávka (Klein Mohrau).
 

Zarówno ta miejscowość, jak i osada Karlov pod Pradědem (Karlsdorf), tworzące jedną gminę, pełne są starych drewnianych i murowanych domów. Co chwila jest na czym oko zawiesić. 
 
 
 
 
 

Ładne, lecz chciałoby się gdzieś usiąść przy kufelku... niestety - Karlov to typowa miejscowość narciarska, gdzie poza sezonem większość lokali zamknięta na głucho. 
 

W końcu sprytne oko Eco wynajduje jakąś knajpkę - formalnie jeszcze jest zamknięta, ale właściciel już się tam krząta i sprzedaje nam piwo. A w środku - jak w słynnej restauracji w Rejviz. 
 
 

W międzyczasie idealnie niebieskie niebo zaczyna zaludniać się chmurami... to spełnia się marzenie Inez, która narzekała, że czyste niebo jest nudne! Na razie jeszcze nie wygląda to źle... 
 

Idziemy niespiesznie bardzo pokręconymi szlakami, spotykając coraz liczniejszych rowerzystów oraz grzybiarzy. 
 

Na rozdrożu szlaków Mravencovka nagle pojawia się on - RobertJ! Autor zaprzyjaźnionego bloga i fanatyk rowerowy ;)
 

Byliśmy w kontakcie już od wczoraj, wariat noc spędził na grani z aparatem a teraz wyszedł nam naprzeciwko. Co prawda trochę nie dogadaliśmy się którym szlakiem wchodzimy, ale jeszcze przyspieszył i dogonił nas właśnie tutaj ;) Na dzień dobry informuje, że zaraz spieprzy się pogoda, bo idzie zły front z Austrii. I faktycznie - nie minął nawet kwadrans, a już zrobiło się niefajnie... 
 
 

Co też można znaleźć przy ścieżce? Na przykład szczypce do miażdżenia jajek (powinny być wypróbowane na tych, co wykrakali złą pogodę ;) ). 
 

Przy ruinach chaty Alfredka robimy sobie dłuższy postój, bo gdzieś tam idzie do nas Michał. Chata, wybudowana jako Alfredhütte - dawny pałacyk myśliwski rodziny Harrachóv, spłonęła w Wielkanoc 2002 roku. Na niektórych znakach jeszcze jest wymieniona jak turistická chata. 
 

Znalazłem informacje, że już kilka lat przed pożarem była zamknięta i zdewastowana, a właściciel dobrze ją ubezpieczył... trochę to przypomina historię Petrovej boudy z Karkonoszy. 
 

Przerwa się przeciąga - Michała nie widać, więc wypijamy po domowym piwie przywiezionym przez Neskę. Temperatura spada. 
 

W końcu decydujemy się iść dalej, tylko Andrzej zostaje czekając na Michała. Robert prowadzi nas koło wielkich mrowisk i drażni zwierzęta ;) 
 

Na główny grzbiet Jeseników wdrapujemy się zaskakująco szybko - przynajmniej ja spodziewałem się ostrego i męczącego podejścia. Pogoda rozwiewa nadzieję na wieczorną poprawę... cholera, mieć tyle czasu bezchmurne niebo, a podczas głównej atrakcji wyjazdu takie coś! :| 
 

Przed zimnem chowamy się w schronie przy źródłu Jelení studánka. Fajna, choć ponoć często bywa tak oblegana, że nie można wbić się do środka na nocleg, jeśli człowiek przyjdzie zbyt późno. 
 

Michał i Eco dochodzą do nas bardzo szybko, więc ekipa w komplecie. Komplecie niespodziewanym, bo spotkanie z Robertem i Michałem było nieplanowane i spontaniczne ;) 
 

(foto aparat Michała) 

Siedzimy trochę w schronie kosztując swojskie napiwki, tymczasem RobertJ znajduje wyziębnięta i wystraszoną mysz. 
 

Słodka, ale po odłożeniu na ziemię okazuje się, że mysz jednak była martwa :D Nie wiadomo czy po prostu zamarzła, czy dostała zawału serca podczas sesji zdjęciowej ;) 
 

Odcinek jesenickimi połoninami, jak nazwaliśmy odsłonięte tereny do Pradziada, miał być wisienką na torcie całego wypadu. Przyszło jednak zmierzyć się z dużym zachmurzeniem, silnym wiatrem, a w końcu mgłą. I tylko czasami gdzieś coś w tle zajaśniało, gdyż w dolinach zapewne pogoda nadal była piękna. Mijają nas też uczestnicy rajdu, których spotkaliśmy rankiem nad Jesenikiem. 
 
 
 

Jeden z taktycznych postojów ;) 
 

Na Vysokiej holi (Hohe Heide) stoi domek krótkofalowców, słup graniczny Krzyżaków, Žerotínów z Velkich Losin oraz Hoffmanów z Janovic (a przy okazji też Moraw i czeskiego Śląska - to drugi najwyższy szczyt tych ziem) oraz podstawa niemieckiego radaru dalekiego zasięgu z II wojny światowej. 
 
 
 

Na Petrovy kameny (Peterstein) nawet nie ma co wchodzić i to nie z powodu zakazu. 
 

Wieża na Pradziadzie niewidoczna... schodzimy na asfalt koło hotelu Ovčárna (Schäferei). 
 

Początkowo mieliśmy spać w schronisku Barborka, ale Robert zachęcał nas do chaty Sabinka przy dużym parkingu. Wchodzimy więc tam i rozsiadamy się. Najpierw miało być tylko jedno piwo, ale w końcu po rozmowie z właścicielem zdecydowaliśmy się na nocleg. Michał jeszcze zadzwonił do Barborki odwołać rezerwację, gdyby ktoś się o nas martwił (w co wątpię). 
 

Miejscowy jagodowy likier :) 
 

Sam obiekt nie jest zły... piwo co prawda wodniste, ale jedzenie znośne, ceny też umiarkowane. W pokoju na początku wali chłodem, lecz włączamy grzejnik i przed snem robi się przyjemnie. Obok znajduje się duża sala, w sam raz na jakiś zlot lub spotkanie biesiadne ;) 
 

Aha, Robert nie dał się namówić na nocleg, a późnym wieczorem jeszcze wracał do siebie do domu na rowerze (który ledwo znalazł rzuconym poprzedniej nocy w krzaki). Stanowczo wariat! 

W niedzielę rano... piękna pogoda rzecz jasna! 
 
 

Jaka szkoda, że nie mamy więcej czasu! Oprócz Michała jesteśmy jednak uzależnieni od komunikacji masowej, więc doliną Białej Opawy schodzimy do Karlovej Studánki (niem. Bad Karlsbrunn). 
 

Jeśli ktoś szedł tym szlakiem to wie, że jest to trasa bardzo atrakcyjna - liczne mostki, drabinki, urwiska, wodospady, a do tego dzisiaj słońce tańczące po trawie i paprociach. 
 
 
 
 
 
 
 

Szlakiem co prawda lepiej się wchodzi, niż schodzi, ale i w drugą stronę dajemy radę :) Im bliżej miejscowości tym więcej ludzi idzie z naprzeciwka... Wydaje się, że tam na dole co rusz przyjeżdżają autokary i wręcz wypluwają tłumy zachęcone ładną pogodą. I faktycznie grupy tutaj dominują, mało kto idzie samotnie lub we dwie osoby. Dla osób niekumatych na początku szlaku wywieszono kartkę, aby na pewno wiedziały gdzie idą. 
 

Jakby i to do kogoś nie dotarło, to łopatologicznie rozrysowano cały przebieg szlaku. Może się nie pogubią. 
 

Na asfalcie jeden wielki parking - dziesiątki zaparkowanych aut. W drugą stronę szła tylko nasza trójka i jakaś para. Cała reszta - wpieriod na Pradziad! Pomieszczą się tam? 
 

Mkniemy przez Karlovą jednocześnie podziwiając architekturę uzdrowiska jak i szukając właściwego przystanku. 
 
 
 
 

Po chwili nerwów odnajdujemy odpowiednią zatoczkę i czekamy na nasz autobus. Na szczęście tym razem przyjeżdża prawie pusty, więc podróż powrotną do Jesenika mamy cichą i komfortową... 

2 komentarze:

  1. Super że znów zahaczyłeś o Jesioniki. Oglądałem niejedną Twoją relację z wypadów w to pasmo i odnoszę wrażenie, że na prawdę lubisz tam wracać :)
    Dla mnie te tereny to jeszcze czysta dziewiczość, ale jak już się zdecyduję, to na 100% wiem do kogo uderzę jako do eksperta ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Jesioniki są ciekawe no i mam w nie w miarę niezły dojazd, więc ostatnio bywałem tam dość często. Ale do eksperta to mi jeszcze daleko ;)

      Usuń