czwartek, 16 lipca 2015

Szwecja południowa - Skania


Prom MF Skania powoli płynie ku wybrzeżom Skanii... 

Na statku dominuje język polski. Kierowcy ciężarówek, pracownicy mniej lub bardziej sezonowi, turystów niewiele. 

Budzę się około 4 nad ranem - za oknem jeszcze ciemnawo, mży. Już widzę, co mnie obudziło - statek-widmo! Gdzieś tam w oddali majaczą światła. 
 

Wychodzę na pokład porobić parę zdjęć. 
 

Ponieważ wieje jak cholera, zacina deszczem coraz bardziej i po raz kolejny przeciekły mi dziurawe trampki, wracam więc do środka - przez okno obejrzę jak statek będzie nas mijał. Kiedy jednak siadam ponownie na fotelu statku już nie ma... zniknął, po prostu się rozpłynął. Niemożliwe, aby tak szybko przepłynął, zwłaszcza przy takim oddaleniu. Mogłem iść sprawdzić ponownie na zewnątrz czy może widać go gdzieś indziej, ale nie miałem ochoty znowu moknąć, więc odwróciłem się na bok ze świadomością, że być może widziałem bałtyckiego Latającego Holendra ;) 

Dwie godziny później, kiedy zbliżamy się do brzegów Szwecji, pogoda nie ulega większej zmianie. Nie tak wyobrażałem sobie pierwszy kontakt ze Skandynawią od 2008 roku :( 
 

Nabrzeże w Ystad sprawia w tych warunkach dość przygnębiające wrażenie, dobrze, że chociaż przestało padać. 
 

Na promie zaczyna się nerwówka - każdy już myśli tylko o tym, aby zjechać na ląd. Nasz wóz jest na najniższym pokładzie więc mamy najwięcej czasu. Siedzimy więc na spokojnie w pustych już restauracjach i dopiero po wezwaniu przez głośniki udajemy się do auta. Tam jeszcze trochę potrwa zanim zbita kupa samochodów wyjedzie po bardzo ostrym podjeździe i... witamy w Szwecji :) 

Sznur aut z promu bardzo szybko znika na pierwszym skrzyżowaniu i zostajemy sami, podążając do centrum Ystad. To miasto traktowane jest zazwyczaj tylko jako punkt przelotowy i rzadko zatrzymują się tutaj turyści. To błąd: na starówce można podziwiać największy w całej Skandynawii zespół budynków szachulcowych oraz kilka gotyckich świątyń. 
 

Ponieważ jest niedziela i godzina 7 rano, to Ystad mamy tylko dla siebie - miejscowi jeszcze śpią :) Spacerujemy po wąskich uliczkach, przyglądając się starym domom kupieckim. 
 

Trochę z boku stoi kościół św. Piotra z XIII wieku. Dawniej był tu zakon franciszkanów, od czasów reformacji pełnił różne funkcje - m. in. szpitala i gorzelni. 
 

Wokół rozciągają się dawne ogrody klasztorne różnego typu - różany, ziołowy itp. 
 

Na ulicach pojawiają się pierwsi mieszkańcy z psami, zbieramy się więc do samochodu. Pustymi drogami dojeżdżamy do niewielkiej wioski Kåseberga - 20 km od Ystad, też nad Bałtykiem. 
 

Krajobraz wokół wioski trochę mnie zaskoczył - pofałdowane wzgórza, klify, stadia owiec, wreszcie mgła - można odnieść wrażenie, że to nie Szwecja lecz Wyspy Brytyjskie. 
 
 
 

W te okolice przyciągnęły nas jednak nie wełniane przeżuwacze, lecz ten tajemniczy kompleks kamienny. 
 

To Ales Stenar - grupa głazów, z powietrza wyglądają jak statek. 


Nie wiadomo dokładnie kiedy je tutaj ustawiono (datacja waha się pomiędzy IV a X wiekiem), kto to zrobił ani w jakim celu. Jest kilka teorii: 
- że to grób jakiegoś ważnego człowieka, możliwe, że wodza, z okresu przed lub wczesnych Wikingów. Nie odkryto tutaj jednak żadnych pozostałości zwłok. 
- miejsce kultu religijnego. 
- wreszcie starożytne obserwatorium astronomiczne, takie szwedzkie Stone Age. Faktem jest, że układ głazów to wielki zegar słoneczny - największe kamienie skierowane są odpowiednio w kierunku wschodu słońca w chwili przesilenia letniego i zachodu w chwili przesilenia zimowego. 

 

Zagadka ta na razie pozostaje nierozwiązana i nie wiadomo czy kiedyś w ogóle będzie. 

Wracamy do wioski i jedziemy dalej bocznymi drogami wzdłuż Bałtyku. Na chwilę zatrzymujemy się przy porcie w Skillinge, gdzie pierwsi żeglarze są już na wodzie. 
 

W tej części Skanii jest sporo ciekawych rzeczy do obejrzenia, ale po raz pierwszy wychodzi kiepskie oznakowanie na szwedzkich drogach. Spodziewałem się, że Szwedzi będą dokładnie wskazywać co i gdzie jest, a tutaj nie raz krążyło się po okolicy jak kretyn, bo nie było żadnych oznaczeń! Chyba uznali, że każdy zawsze korzysta z GPS-a. 

Po błądzeniu podjeżdżamy w końcu pod Glimmingehus. Zamek (wygląda jak wieża) określany jest jako najlepiej zachowany średniowieczny w całej Szwecji. 
 

Jego budowę zakończono jednak dopiero w 1506 roku, więc ta reklama jest mocno naciągana, gdyż według większości ram czasowych średniowiecze już dawno się skończyło. Nawet biorąc pod uwagę fakt, że w Skandynawii wszystko było trochę później... 
 

Zamek-wieżę można zwiedzać, ale przy szwedzkich cenach należy dokładnie analizować na co i kiedy można sobie pozwolić, zatem poprzestajemy na obejrzeniu go z parkingu ;) 

Żeby jednak rozprostować kości to w pobliżu Kivik zatrzymujemy się przy Parku Narodowym Stenshuvud. Wita nas śnieżynka, niczym w ośrodku sportowym. 
 

Park chroni część wybrzeża oraz wzgórze o tej samej nazwie. Stary las powszechnie uznawany jest za siedzibę trolli i gigantów, odkryto tutaj także resztki fortyfikacji z V wieku n.e.. 
 
 

Wzgórze ma trzy lub cztery szczyty, z których rozciąga się panorama okolicy - głównie na morze. Ładnie to musi wyglądać przy słonecznej pogodzie. 
 
 
 

Na razie jednak słońce uparcie chowa się za grubą warstwą chmur i ani myśli wyjść (choć gdzieś daleko na Bałtyku widać jakieś przejaśnienia). Nawet, jak na złość, zaczyna trochę padać... 

No trudno, zobaczymy sobie w tej pogodzie gołoborze w Kivik. 
 

Oczywiście nie jest to rzeczywiste rumowisko skalne, ale grób - kurhan z epoki brązu. 
 

Nazywany jest Kungagraven - bo zapewne pochowano w nim kogoś znacznego. Wewnątrz była komora grobowa z ośmioma płytami, na których wyryto rozmaite scenki. Ponieważ archeolodzy ciągle coś nowego na tych płytach odkrywają, więc zmienia się interpretacja tego, co mają przedstawiać. 
 

I znowu trochę jedziemy - najpierw pagórkowatymi drogami bocznymi... 
 

...następnie międzynarodową E-22. To droga w układzie "szwedzkim": 1 pas, barierka, 2 pasy. Co kilka kilometrów zmiana. Znacznie poprawia bezpieczeństwo i porusza się człowiek całkiem sprawnie, pod warunkiem, że nie trafi na żadnego zawalidrogę, złośliwca lub kobietę jadącą raz w miesiącu na zakupy ;) 
 

O dygresjach na temat jazdy po Szwecji napiszę kiedy indziej, nie mniej już pierwszego dnia upadło kilka moich wyobrażeń (i powszechnych mitów) na ten temat ;) 

4 komentarze:

  1. Jest jeszcze jedna teoria odnośnie pochodzenia i przeznaczenia Ales Stenar. Świadczą o tym pewne badania poczynione przez radiestetów i tropicieli fenomenu UFO, choć jak zwykle dla akademickiej nauki takie dowody nie istnieją. Formacja ta podobno leży też na tzw. "sieci wilka", o której swego czasu dostatecznie dużo pisał Kazimierz Bzowski.
    http://foorumfooto.republika.pl/grawitacja_pliki/siecwilka.html

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. O takich zagadnieniach do tej pory nie widziałem wzmianek, ale trudno się dziwić, bo mało kto traktuje je poważnie... choćby z powodu braku dowodów. Nie mniej nie wszystko można wyjaśnić naukowo, a miejsce jest bardzo tajemnicze.

      Usuń
  2. Uno: poprosiliście o pieczątki?
    Dos: mógłbyś zdradzić, ile kosztował prom? Chodzi mi o to, czy to opłacalne, czy nie ;)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Nawet gdybym używał paszportu (mieliśmy je, ale pomni doświadczeniem z ubiegłego roku wolimy dowody) to nie byłoby kogo prosić... po polskiej stronie podjeżdżasz do budki Unity Line, żadnego pogranicznika nie ma. Po szwedzkiej nie ma kompletnie nikogo - po prostu wyjeżdżasz prosto z pokładu na szwedzką ziemię.

      Prom kosztował około 505 złotych = 2 osoby plus auto. Poza autostopem to chyba najtańsza opcja... samolotem na pewno można znaleźć taniej, ale ciężko to porównywać, jeśli chce się jeździć po okolicy przez 2 tygodnie... sam transport publiczny po Szwecji jest już drogi.

      Usuń