piątek, 12 czerwca 2015

Suwalszczyzna - z Augustowa do Sejn


Suwalszczyzna zaczyna się na Biebrzy, więc pierwszą miejscowość jaką widzimy z okien autobusu to... Sztabin! Dla niewtajemniczonych - dwa lata temu tu zaczynaliśmy spływ tratwą, a wieże kościoła prześladowały nas niemal do końca... 

 

Mijając wioskę stają mi przed oczami obrazy z 2013 roku - piwo w knajpie z przeklinającymi miejscowymi, burza w drodze nad rzekę, strzaskaną miętówkę, ciężką noc w ciasnej tratwie... 

Wracam do teraźniejszości - autobus zajeżdża na dworzec w Augustowie. Mamy ponad 2 godziny czasu, więc idziemy z Eco do znanej już nam knajpy przy rynku, gdzie zjadamy kibiny. Potem lecę jeszcze do Żabki kupić jakąś odtrutkę na koncerniaki... 

Czekamy na kolejnego PKS-a z pewnym niepokojem - na rozkładzie nie jest zaznaczone, że jedzie przez Giby. A inne tak zaznaczone są! Ostatecznie jednak wychodzi, że przez Giby przejeżdża (bo nie ma jak ich minąć), więc około 18.30 docieramy do nich, gdzie czekają już Iza z Grześkiem. 

Gibach (lit. Gibai) znajduje się dawna molenna staroobrzędowców, dziś katolicka pod wezwaniem św. Anny. 
 

W ogóle jest przyjemnie, bo po całym dniu szarówy wyszło słońce - wieczory mamy w tym roku zdecydowanie ładniejsze niż poranki... 
 

Pozostała dwójka siedzi nad jeziorem Gierat, tuż przy drodze. 
 

Dowiadujemy się, że w międzyczasie Grześka ugryzł jakiś miejscowy pies! Musimy też wyglądać bardzo podejrzanie, bo jeżdżąca tam i z powrotem policja uważnie nam się przygląda. A my przyglądamy się jezioru, gdzie jeden facet łowi rybi z rowerka wodnego ;) 
 

Nadchodzi pora na znalezienie miejsca noclegowego - postanawiamy spróbować nad sąsiednim jeziorem Pomorze. Na mapie mam zaznaczone jakieś miejsce biwakowe, podobne do takiego nad Biebrzą. Wchodzimy w las, brzeg jest wysoki, nie bardzo jest w ogóle jak podejść do wody. Spotykamy dwóch młodych wędkarzy. Mówią, że dalej nie przejdziemy, bo jest ośrodek wypoczynkowy, a namiot ewentualnie gdzie indziej - pokazują miejsce z drugiej strony brzegu. No to idziemy... 

 

Minąwszy rzeczkę Pomorzankę znajdujemy dość szeroki plac, służący czasami do zawracania różnych samochodów. Po środku jest ślad po ognisku (dość zasyfionym), dookoła sporo trawy. Nad jeziorem dziwny domek i dwa pomosty, w tym jeden w stanie mocno pochyłym. 
 

Najważniejsze jednak, że mamy ciszę i spokój, możemy w spokoju rozpalić ostatnie podczas tego wypadu ognisko. 
 

Poranek tym razem jest słoneczny, zapowiada się upalny dzień... 
 

Zaglądamy do sklepu w Gibach, który służy jednocześnie za knajpę - ukrywamy się za płotkiem w pseudo-ogródku, gdyż miejscowi przestrzegają przed policją lepiącą mandaty. Wiadomo - masz to w Polsce. 

Do śniadania usiłuje się dołączyć futrzany jegomość ;) 
 

Posiliwszy się ruszamy w drogę. Mijamy jezioro Kaczan... 
 

...i rzekę o interesującej nazwie ;) 
 
 

Przed rezerwatem Pomorze rozdzielamy się - towarzystwo maszeruje zdecydowanie dla mnie za wolno, a chodzenie nie swoim tempem strasznie mnie męczy. W las włażę więc sam, na szpicy. 
 

Rezerwat kończy się dość szybko i wychodzę na mleczne łąki. 
 

Niestety, kończą się też oznakowania szlaku. Na rozwidleniu odbijam więc w prawo i dochodzę do samotnego domku, gdzie droga zanika, a na mój widok spanikowana babcia gwałtownie zamyka drzwi ;) 
 

Pozostaje mi się cofnąć do skrzyżowania, gdzie spotykam resztę towarzystwa. Dobry pretekst do chwili odpoczynku z cysterną w tle. 
 

A dookoła żółto-zielono. 
 

Znowu się rozdzielamy - raźno maszerując do przodu podziwiam pofałdowaną okolicę. 
 
 
 
 

Idzie się fajnie, ale gdy niedługo po przekroczeniu drogi na Ogrodniki jedzie w moim kierunku samochód to nie marnuję okazji - stop dowozi mnie do Sejn (Seinai). Kończę otwarte piwo pod mostem i dowiaduję się, że resztę też ktoś podwiózł do miasta i szukają jakiegoś lokalu. 

Sejny to dość ciekawa miejscowość, największa z terenów zamieszkałych przez polskich Litwinów. Jest więc tutaj i litewski konsulat i litewska szkoła. Świadectwem wielokulturowości są też dwie synagogi: 
- Biała 
 

- i tzw. Talmudyczna (budynek w tle to dawne hebrajskie gimnazjum). 
 

Obie tuż obok siebie, obie wybudowane w drugiej połowie 19 stulecia, kiedy Żydzi stanowili ponad 70% mieszkańców. Jeszcze w okresie międzywojennym było ich z 25 %. 

Nad miastem góruje podominikańska bazylika, jedna z dwóch w dzisiejszej Polsce reprezentującej tzw. barok wileński. 
 

Obok kościoła znajduje się także dawny dominikański klasztor. 
 

Z resztą ekipy spotykam się w restauracji, gdzie konsumujemy różne miejscowe specjały, których nazw już nie pamiętam. 
 

Potem się rozdzielamy - ja z Grzesiem idziemy na autobus, a Eco z Izą łapie stopa (miał jechać z nami, ale się skusił na coś innego...). Widzimy ich potem z okien autobusu, jak wchodzą do zatrzymanego samochodu ;) 
 

Nasza droga w skutek remontów dłuży się niemiłosiernie, ale stopowiczów znowu dogania licho w postaci policji. To ja wolę jednak dłużenie ;) 

Suwałkach kolejna przesiadka - znowu przez chwilę jesteśmy razem w knajpie na rynku. I znowu podział - tym razem Iza jedzie sama, a my tłuczemy się bocznymi drogami na powrót do Augustowa
 

Tam - już tradycyjnie - obiad przy rynku, zakupy i maszerujemy w kierunku Jeziora Białego. Zapada zmrok. 
 

Rozbijamy się niemal dokładnie w tym samym miejscu gdzie dwa lata temu - w pobliżu stacji kolejowej. Szybka kąpiel, krótka imprezka w namiocie i idziemy spać, gdyż pobudka jest przed 5-tą... Ale za to rano... 
 

Cudny poranek, identyczny jak w 2013 roku. To jezioro ma coś w sobie! 
 
 
 

Ah, jak żal wyjeżdżać! No, ale trzeba, niestety... 

Na dworcu okazuje się, że kasa biletowa już nie działa - rozwój kolei w Polsce nabiera rozpędu. Ale przecież mamy pendolino! 

W pociągu smętnie mijamy kolejne, malutkie stacyjki. Humor zaczyna się poprawiać, gdy powoli pogoda się psuje - w Białymstoku nie jest już tak fajnie, więc przynajmniej nie jest nam tak żal ;) 

Mamy kupę czasu do autobusu, więc łazimy po okolicy, obserwując m. in. białostocki meczet. 
 

Zachodzimy do znanego już nam lokalu, który zresztą otwierany jest chyba według uznania właściciela. Niestety, brak babki ziemniaczanej, więc posilamy się plackami i syfcem. Potem jeszcze siedzimy sobie z winkiem niedaleko stacji i...

I koniec! To znaczy prawie koniec, gdyż w mieście zwanym Warszawa Andrzej prowadzi nas jeszcze na szybki i tani napój piwopodobny, ale wypad należy uznać bezpowrotnie za zakończony. 

2 komentarze:

  1. Fajna relacja. A to jeziorko ma kojący klimat. Ach te mgiełki i zachody ;) Pozdrawiam. Morawy też fajnie pokazałeś. :)))

    OdpowiedzUsuń
  2. Morawy czekają na opis z weekendu czerwcowego :) pozdrawiam :)

    OdpowiedzUsuń