sobota, 15 listopada 2014

Ponownie Serbia i Belgrad


Po Kosowie, Albanii, Grecji i Macedonii pora jechać w kierunku Śląska, a to oznacza, że musimy powrócić do Serbii... 

 

Odprawa przebiega w miarę sprawnie (choć Serbowie trzepią porządnie jakieś auta, zdaje się, że niemieckich Turków). 

Po krótkim odcinku autostrady jest dość spory kawał objazdu, bo budują brakujący odcinek, dzięki któremu będzie można przejechać ciągiem od Wojwodiny po rogatki Macedonii... 

Jako, że podróż na południe ubiegła pod znakiem cerkiewnym, to i tym razem trzeba by się dostosować - podjeżdżamy więc do położonego nieco na uboczu monastyru Rawanica
 

To ważne miejsce pielgrzymkowe - znajdują się tutaj szczątki księcia Łazarza I Hrebeljanowića, który poległ w Bitwie na Kosowym Polu, są więc bardzo cenne dla Serbów. Zapewne również z tego powodu klasztor był wielokrotnie atakowany przez Turków i nawet grube mury nie stanowiły odpowiedniej osłony... 
 

Niszczony i odbudowany dopiero od XIX wieku cieszy się względnym spokojem, choć w czasie II wojny światowej znowu pojawili się wrogowie - najpierw chorwaccy ustasze skradli relikwiarz, potem splądrowali go Niemcy (choć jest też wersja, że przenieśli szczątki do Belgradu, aby ich nikt nie porwał). W każdym razie dziś resztki księcia znowu tutaj spoczywają, w cerkwi, pierwszej w Serbii wybudowanej w tzw. stylu morawskim (od rzeki Wielkiej Morawy, a nie Moraw ;) ) 

W środku słabo zachowane freski z XIV wieku - nawet udaje mi się je sfotografować, zanim dostanę ostrzeżenie :D 
 

Powrót na autostradę i sruuu do Belgradu. Korek przy bramkach na 10-15 minut i już stolica - tym razem bez większych problemów podjeżdżam pod hostel, znany z ubiegłego roku. 
 

Hostel charakteryzował się m.in. tym, że wjeżdżało się do niego windą z podejrzanie cienką podłogą, która przy większej ilości ludzi niż dwie niebezpiecznie zwalniała :D Tym razem nawet przy minimalnym obciążeniu serwowała dodatkowe atrakcje typu gaśnięcie światła :D 

Wieczorny spacer rozpoczynamy od piwka w pobliskim parku. Siedzą tam miejscowi o dość charakterystycznych gębach, co Teresa kwituje odkrywczo "tutaj są sami żule" :D A serbski hamburger, czyli pleskavica w bułce smakuje masakrycznie smacznie! 
 

Wieczorny Belgrad odkrywa swoje uroki - na głównym deptaku tłum... 
 

...w księgarniach święte obrazki mordercy z Sarajewa (w końcu jest 100-lecie zamachu)... 
 

Zaglądamy na Kalemegdan - chłopaki grają w kosza między murami twierdzy :) 
 

Ze skarpy nad Sawą i Dunajem na oświetlone nabrzeża patrzy Victor (pamiątka zwycięstwa nad Austro-Węgrami w Wielkiej Wojnie)... 
 

Również rano nie umiem wysiedzieć i lezę z aparatem na krótką przechadzkę. Sporo tutaj budynków w stylu charakterystycznym dla ubiegłej epoki. 
 

Gmachy jugosłowiańskiego dowództwa, zbombardowane przez NATO w 1999 roku, nadal rozprute jak kasa pancerna. 
 

Podobno są teraz porządkowane i mają być luksusowym hotelem - jakoś mi się to nie widzi. Po pierwsze - historia tego miejsca nie zachęca raczej do spania, po drugie - koszty musiałyby być niewyobrażalnie wysokie... może właśnie przez nie pozostaną jako wieczne memento? 
 

Pod siedzibą prezydenta trafiam na zmianę warty - skromna. 
 

Po powrocie do hostelu trzeba pomyśleć co dalej - zastanawiałem się nad klasztorami Fruskiej Góry, ale pogoda jest mocno niepewna (już wczoraj siąpiło), więc decydujemy się na obejrzenie Muzeum Historii Jugosławii, które już kiedyś było w planach.

Znalezienie go trochę nam zajmuje - długo krążymy po dzielnicy rządowo-ambasadorskiej, gdzie co rusz stoją uzbrojeni po zęby żołnierze i policjanci, w końcu we właściwe miejsce kieruje nas przechodzień. 
 

Muzeum, do 1996 roku noszące nazwę Rewolucji, jest niestety zamknięte, ale można obejrzeć stojący obok Dom Kwiatów
 

Powstał jako miejsce wypoczynku do Josefa Broz Tito w 1975 roku. Kiedy zmarł, zgodnie z jego życzeniem pochowano go właśnie tutaj (dokładnie w miejscu, gdzie kiedyś znajdowała się fontanna). Rok temu dołączyła do niego żona, Jovanka. 
 
 

Do 1992 roku przy grobie stała warta JNA. 
 

(fot. Wikimedia Commons) 

Obecnie do mauzoleum pielgrzymują obywatele dawnej Jugosławii, wzdychający do "starych, dobrych czasów" oraz turyści. Mogą tutaj obejrzeć m.in. przedmioty osobiste Tito oraz sporą kolekcję prezentów, jakie otrzymał (jego zbiór prezentów liczył tysiące sztuk z całego świata). 
 

Tito, jak niemal każdy szanujący się przywódca komunistyczny, lubował się w markowych ciuchach i drogich drobiazgach, zupełnie się z tym nie kryjąc (inna sprawa, że obywatele Jugosławii sami mieli możliwość bogacenia się, bo mogli w miarę swobodnie jeździć za granicę). 
 

Jak widać pracował przy biurku ze swoją głową :D 
 

A co do prezentów... już w latach 60-tych wybudowano obok specjalny budynek na najciekawsze okazy. Dzisiaj prezentowane są głównie te z dawnej Jugosławii... 
 

Dominuje "sztuka ludowa" wczesnego socrealizmu jugosłowiańskiego. 
 
 

Nowa świecka tradycja - po opuszczeniu muzeum wlepia się nalepki wstępu na słup :) 
 

Pogoda zdecydowanie się pogarsza - leje :( Ciepłe Bałkany zostały zdecydowanie za nami, czas ruszać w kierunku Węgier... po drodze są pewne problemy z korzystaniem z kibla, bo wszystkie po drodze zawalone niemieckimi, austriackimi czy francuskimi Turkami lub Kurdami - tłum, hałas, syf... na parkingach to samo :| 

Żegnamy więc Serbię, na szczęście jeszcze to nie koniec wyjazdu, są 2 dni na Węgrzech dla odpoczynku ;) 

2 komentarze: