środa, 27 sierpnia 2014

Krótko przez Węgry i Serbia w drodze na południe

Cele wakacyjne na ten rok były ogólnie trzy: Turcja (do Bosforu) i kolejna penetracja Bułgarii, Mołdawia z szerokim pasem Rumunii i Albania. 

Pierwsza odpadła Turcja - raz, że najdrożej. Do tego zaczęli kombinować z wizami - o ile do tej pory można je było kupić na granicy, to teraz trzeba aplikować w ambasadzie. Dziękuję za takie ułatwienia. No i widać postępującą tam islamizację, co też mnie nie zachęcało.

Potem, wiosną, wykluczyłem Mołdawię. Zaczęli tam majstrować Rosjanie (kraj jest mocno podzielony - nie mówię nawet o Nadniestrzu - część spogląda w stronę łysiny Putina, inni wolą Conchitę Wurst) i nie bardzo było wiadomo jak to się do lata rozwinie. Doszedłem też do wniosku, że pod względem widoków, zabytków i kuchni wolę znowu Bałkany, więc na świeczniku została Albania. Byłem co prawda tam 2 lata temu, ale tylko na krótko, objazd wokół Jeziora Ochrydzkiego. A więc startujemy 😊.

Przy wyjeździe ze Śląska nie pada - co jest dziwne, bo w ostatnie lata zawsze lało jak z cebra! Ogólnie to pogoda nawet się utrzymuje... coraz dziwniej.

Pierwszy dłuższy postój to węgierskie miasto Kecskemét - było na liście zwiedzania już 2 lata temu, ale z powodu korku na obwodnicy Budapesztu trzeba było to odłożyć. Dziś korków nie ma, więc możemy trochę połazić po centrum. Miasto, poza tym, że produkuje się tutaj palinkę, słynie głównie z secejnej zabudowy z okresu belle époque.


Autostradą M5 posuwamy się na południe - to jedna z najniebezpieczniejszych dróg Węgier, pełno na niej Tirów i "Niemców, Francuzów, Holendrów, Brytyjczyków" itp., czyli Turków na zachodnich blachach pędzących tęskno od jednej ojcowizny do drugiej.

Przy Segedynie odbijam na zachód na boczne przejście graniczne z Serbią. W tym roku wybrałem chyba najmłodsze z nich, bo Ásotthalom-Bački Vinogradi. Znaki jednak mi gdzieś giną i przez przypadek ląduję pod przejściem autostradowym. W tył zwrot i ponownie szukam tego małego przejścia - w końcu jest właściwy znak (w dodatku zaznaczony nalepką "tylko SRB"), podpytuję policjanta i w końcu trafiam we właściwe miejsce.

Niestety, zaczyna w końcu lać i to mocno...


Na przejściu kolejka z 20 aut, ale pogranicznicy tak się szanują, że mam poważne obawy, czy zdążą mnie odprawić (przejście działa do godziny 19-tej). W końcu trochę przyspieszają i w strugach ulewnego deszczu wjeżdżamy znów do Serbii 😊.


Front deszczowy jest jednak jakiś dziwny, bo w pobliskim Palić (Palics) część miejscowości jest suchutka. Potem, na autobanie, znowu pojawia się chmura, ale ostatecznie gdy dojeżdżamy na kemping to tylko lekko mży, można więc rozstawić namiot, co jeszcze godzinę wcześniej wydawało się niemożliwe!

Kemping znany jest już sprzed roku, ale ewidentnie coraz bardziej schodzi na psy z powodu zaniedbania... Ceny w sąsiedniej restauracji urosły, kelner przynosi nie zamówione potrawy i dolicza za wszystko, ale żarcie i tak smaczne - np. Karađorđeva šnicla 😊.


Rano nie pada, więc idę się znowu przejść po Feketić (Bácsfeketehegy - większość to Węgrzy). Wieś najlepsze lata ma już definitywnie za sobą...


W pobliżu kiedyś był basen (napis nad wejściem tylko po węgiersku - STRAND), ale zostały z niego tylko wspomnienia.


Ciekawostką jest fakt, że nie ma w miejscowości cerkwi - jest kościół kalwiński, ewangelicki (niegdyś używany przez Niemców, po ich wypędzeniu generalnie stoi pusty) i niewielki katolicki. Ciekawe gdzie uczęszcza mniejszość, czyli Serbowie?

Zakupy i powrót na autostradę, pustą jak zawsze... Dwie bramki płatnicze - tłoku nie ma, ale warto zauważyć pewien drobiazg - otóż w Serbii cennik jest PRZED bramkami, dzięki czemu każdy może przygotować sobie wcześniej kasę. W Polsce, przynajmniej na A4, jest ZA okienkiem... chyba po to tylko aby sobie sprawdzić, czy nas nie oszukano...


Przejazd przez centrum Belgradu bezproblemowy (jest dzień roboczy!), o 11:14 wjeżdżamy na Bałkany, zaczynające się tutaj na Sawie 😊. 

Potem odbijam w głąb kraju, na południe, do Topoli. To miasteczko jest bardzo ważne w historii Serbii ostatnich dwustu lat, bowiem właśnie z nim związana jest ostatnia dynastia panująca - Karadziordziewicze. Jej założyciel, Karađorđe (Jerzy Czarny) był z zawodu... handlarzem świń! Żeby chociaż cieśla albo rolnik, jak Piast 😛.

W latach 1910-1912 powstała na wzgórzu Oplenac biała cerkiew św. Jerzego, będącą mauzoleum rodzinnym (a do 1947 pełniąca też funkcje religijne).


Ściany cerkwi zdobione są jaskrawymi mozaikami, które układano kilka lat - ale trudno się dziwić, bo zużyto 40 milionów kafelków do przedstawienia scen biblijnych, świętych oraz dawnych królów-fundatorów świątyń.


W cerkwi spoczywa protoplasta rodu (przedtem leżał w starej cerkwi u podnóża góry) oraz Piotr, pierwszy król z tej dynastii, po krwawym obaleniu poprzedników - Obrenowiciów. Krypty robią chyba jeszcze większe wrażenie niż sam kościół - spowite w mroku kolorowe korytarze...


Z 39 grobowców zajętych jest 28 - pochowano tutaj m.in. króla Aleksandra, zamordowanego w Marsylii przez ustaszy oraz Piotra II, ostatniego króla, zdetronizowanego przez komunistów. Zmarł on na wygnaniu w USA (przy okazji nieźle tam popijając z rozpaczy), a jego ciało jak i małżonki sprowadzono do Serbii rok temu. Syn Piotra II, następca tronu Aleksander, wrócił po upadku komunizmu do kraju, a nawet odzyskał część majątku.

Obok cerkwi jest letnia willa króla Piotra I, dziś niewielkie muzeum. Można tutaj obejrzeć telegram, w którym Austro-Węgry wypowiadają wojnę Serbii (minęło niedawno właśnie 100 lat od tego wydarzenia) i wkrótce rozpocznie się rzeź.


Droga nasza wija się dalej na południe - na przedmieściach Kraljeva znajduje się monastyr Žiča, założony na początku XIII wieku.


Charakterystyczny czerwony kolor i konstrukcja nawiązuje do klasztorów z gór Athos (tzw. szkoła raszkańska). Klasztor kilkakrotnie niszczono i odbudowano, ale zachowały się częściowo freski, również z okresu założenia.


Za główną cerkwią stoi druga, mniejsza i o wiek młodsza.


Dalsza trasa prowadzi bardzo przyjemną drogą między górami i wzdłuż rzeki Ibar (będzie się ona jeszcze pojawiać w tej relacji).


Z dala od niej, wśród zalesionych szczytów, wznosi się monastyr Studenica, wpisany na listę UNESCO, jeden z najbardziej znanych w Serbii.


Otoczony murami, do których przylegały (a częściowo przylegają nadal) zabudowania gospodarcze i mieszkalne, powstał już w XII wieku. W centrum stoi Cerkiew Zaśnięcia Bogurodzicy, zbudowana z lśniącego marmuru (to rzadkie rozwiązanie w tych stronach).


Dobudowano do niej później kamienny narteks zewnętrzny, wyraźnie wyższy od reszty i niezbyt do niej pasujący. W środku można podziwiać piękny portal, przywodzący na myśl obiekty romańskie zachodniej Europy.


W kompleksie są jeszcze dwie cerkiew - tzw. Królewska (akurat był tam pogrzeb)...


...i bardzo skromna cerkiew św. Mikołaja.


Ponieważ zbliża się już wieczór to czas najwyższy rozejrzeć się za noclegiem - uderzamy do położonego za murami konaku.


Jest wolny pokój 😊. Pewną moją obawę budzi kolacja serwowana przez klasztorną kuchnię - jest dziś piątek! Uspokajam się, czytając regulamin, że jedzenie będzie wege. Chyba tutaj jednak inaczej rozumieją to słowo, bo zamiast spodziewanych warzyw, na stół wjeżdża... ryba 😞! Co było zrobić, byłem tak głodny, że zjadłem, na szczęście można było to popić piwem (w kościele prawosławnym nie mają takiego negatywnego zboczenia na tle alkoholu jak u katolików - przy monastyrze normalnie działa bar 😛). Za to śniadanie było naprawdę solidne i bez żadnych świństw 😊.

W sobotę rano droga nadal wiedzie górami i dolinami...


Ostatnie miasto w Serbii to Novi Pazar. 3/4 mieszkańców stanowią muzułmanie (Słowianie, którzy kiedyś przeszli na islam i określają się jako Boszniacy, a nie Albańczycy), stolica regionu Sandżak, więc klimat już tutaj całkiem inny.


O ile w mieście króluje burdel na ulicach i meczety, o tyle na obrzeżach dominują zabytki chrześcijańskie. Na wzgórzu stoi Petrova crkva, uznawana za najstarszy kościół Serbii (i, raczej w fantazji, na Półwyspie Bałkańskim).


Skromny, ładny dla oka budynek powstał prawdopodobnie w VII-VIII wieku, w miejscu które już wcześniej miało znaczenie sakralne (znaleziono pochówek iliryjskiego księcia z V wieku). W mrocznym wnętrzu zachowały się częściowo średniowieczne freski.


Wokół kościoła pełno ciekawych nagrobków, ale w większości pochodzą one już z 19 stulecia.


Nieco dalej od Pazaru jest kilka monastyrów - ponieważ nie mamy całego dnia, wybieram Sopoćani, również wpisane na listę UNESCO.


Założono go w XIII wieku, ale potem zniszczyli go Turcy i odbudowano go kompleksowo dopiero w ubiegłym stuleciu. Główna cerkiew prezentuje styl bizantyjski z odróżniającym się narteksem.


Freski z XIII wieku, uznawane za jedne z najcenniejszych w Europie, poddawane są nieustannej konserwacji.


W drodze powrotnej do głównej szosy mijam ruiny jakichś budynków - to zapewne podgrodzie nieodległych ruin Starej Raszki, dawnej stolicy wczesnośredniowiecznego państwa. Szkoda, że nie były oznakowane, bo dowiedziałem się o tym dopiero po powrocie.


Jeszcze kawałek jazdy za Pazarem i widać sztuczny zbiornik Gazivode.


A to znak, że za kilka kilometrów zaczyna się Kosowo...

4 komentarze:

  1. Widzę, że jeździmy podobnymi trasami, tylko zatrzymujemy się w różnych miejscach. Kecskemét i serbskie monastyry odnotowane, ze swojej strony polecam Szeged, Nowy Sad i Đavolja Varoš ;-)

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. W Szeged i Nowym Sadzie byłem w 2012 roku (też jadąc na południe - ale tym razem głównie do Macedonii), natomiast w tym ostatnim miejscu nie :)

      Usuń
  2. Szczerze polecam. Te skały wyglądają nieziemsko :-)
    https://picasaweb.google.com/104148098181914788065/5787335801966745793

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. szkoda, że to tak mocno na południe, więc w tym roku nie po drodze...

      Usuń